Posłany lekarz, nie litość posyła —
Ma rzec, co w mękach zniesie jeńca siła.
Znalazł jéj dosyć, by dźwigać kajdany;
Znalazł dość czucia, by czuć ból zadany;
Jutro więc, jutro, gasnąc na gór szczycie,
Słońce obaczy pierwsze na pal wbicie,
A rano z morza w zwykłéj wstając mocy,
Ujrzy, jak dotrwał w mękach całéj nocy.
Z mąk to najsroższa, najdłuższe z cierpienia;
Z bólem konania łącząc żar pragnienia,
Śmierć, jednę ulgę, z dnia na dzień oddala,
Gdy już ćma sępów kracze wkoło pala.
„Ach! wody! wody!“ — Zemsta się naśmiewa,
Wskazuje puhar, zbliża, i rozlewa.
Próżno nieszczęśnik usta ku niéj kwapił:
Skończyłby cierpiéć, gdyby się raz napił.
To wyrok jego. Odeszli strażnicy,
On został — jeden, w kajdanach, w ciemnicy.
Któż uczuć jego pojąłby męczarnie,
Gdy on, ofiara, sam ich nie ogarnie?
Noc, wojna, zamęt, w myślach jego duszy:
Wszystkie w niéj siły mdleją od katuszy,
Wszystkiemi jego uczuciami miota
Nieżałująca, rozpaczna zgryzota,
Ów wróg nasz mściwy, co milcząc w potrzebie,
Po czasie woła: „ostrzegałem ciebie!“ —
Próżno! — pierś mężna, jadem jéj zatruta,
Klnie albo milczy, dla słabych pokuta!
Przed chmurą ciosów, czyż obwód téj tarczy
Okryciu serca wielkiego wystarczy?
W téj nawet chwili, gdy nawpół jak w grobie,
Całe swe życie czuje, widzi w sobie,
Żadna w niém zbrodnia nad inne grożąca,
Żadna namiętność, ni myśl panująca,