Nie ćmi się przed nim tak, aby swém cieniem
Resztę przynajmniéj skryła przed wspomnieniem.
Nie! — okiem ducha patrzy on od razu
Na całą przestrzeń dzikiego obrazu:
Widzi rozpierzchłe sny dumnéj wielkości,
Skażoną chwałę, łzy, rozpacz miłości,
Znikłe nadzieje szczęścia, czcze zamiary,
Tryumf swych wrogów, kaźń swéj blizkiéj kary!...
Przeszłość się czerni, jak otchłań bezdenna,
Przyszłość, jak chmura gromami brzemienna;
Czyny i słowa, złe myśli i chęci,
Co jak ćma nocna kryły się w pamięci:
Błędy wesołe lub miłe w swym czasie,
Lecz z których dzisiaj każdy zbrodnią zda się;
I wszystkie krzywdy, któremi przewinił,
Co choć utaił, sam wie, że uczynił,
Których naprawić nie ma już sposobu:
Wszystkie, jak duchy z otwartego grobu,
Wznoszą się z serca, okryte żałobą,
I groźnym palcem wołają za sobą...
Wszystko on widzi, nim zwierciadło duszy
Ockniona duma porwie i rozkruszy,
Tak! duma pokryć, odwaga znieść śmiało
Potrafi wszystko, wszystko, co się stało;
Lecz któż bez trwogi? — cóż stąd, że ukryta?
Godzien jest tylko chwały hipokryta:
Nie nędznik, co się wprzód chełpiąc, ucieka,
Lecz ten, co nawet widzi śmierć — i czeka;
Lub gdy weń godzi grot niechybny losu,
Bieży w pół drogi na spotkanie ciosu.
W warownéj izbie, na najwyższéj wieży,
Okuty Konrad na posłaniu leży.
Pałac spalony, ta wieża zamyka
Baszę, kobiety, dwór i niewolnika.
Nie wini Konrad o srogość zwycięzcę,
Sam mu los równy gotował po klęsce.
Duma sam w sobie: — strach, zgryzotę przemógł;
Lecz jest myśl jedna, któréj uśpić nie mógł,