Synu Hiszpanji, zbudź się! wstań, kto żywy!
Dawne bożyszcze, rycerskość cię woła,
Lecz w ręku nie ma włóczni, krwi żądliwéj,
Nie strząsa kitą czerwoną u czoła —
Z dymem strzelb leci — ktéż ją wstrzymać zdoła?
I rur armatnich grzmotem bije w górę:
Zbudźcie się! wstańcie! brzmi jéj głos dokoła;
Byłbyż on słabszy, niż te pieśni, które
Na brzegach Andaluzji lały krwi purpurę?
Czyż kopyt groźnéj nie słyszycie nuty?
Nie dolatują-ż do was bitew szczęki?
Tam miecz się dymi, na wasz kark ukuty,
Braci, nim padnie od tyrańskiéj ręki,
Nie wybawicież? Śmierć płomienne pęki —
Kule swe rzuca, a każda zwiastuje:
Tysiąc ostatnie już wydało jęki!
Śmierć na siarczanym syrokku cwałuje,
Bój tupnął i świat cały uderzenie czuje.
Patrzcie! na górze potwór tam olbrzymi
Krwawy włos kąpie w skier słonecznych fali,
Dłoń groty śmierci płonie ognistymi,
A oko wszystko, na co spojrzy, pali:
Rzuca niém ciągle i z blizka i w dali
Ognie błyskawic! A przed stóp żelazem
Klęcząc, Zniszczenie pisze, co zyskali:
Dziś rano wielkie trzy narody razem
Najlepszą krew wyleją przed jego obrazem.
Co to za widok — nieba! patrzeć sobie
(Jeśli tam nie masz druha albo brata),
W jakiéj zawistne szarfy lśnią ozdobie,
Jak się blask zbroic z dnia jasnością splata,
Jak psiarnia wojny zrywa się do kata,
Jak, wyjąc, kły swe szczerzy do zdobyczy!
Lecz jaka będzie szałów tych zapłata?
Czarnéj mogile lwia się część użyczy,
Z radości Spustoszenie tłum swój ledwie zliczy.