Śród nieprzyjaciół — co wiesz, że potwarzą,
Jak całe życie, śmierć twoję znieważą;
Wobec mąk, które choć duch widzi śmiało,
Nie wiesz, nie zgadniesz, jak je zniesie ciało,
A jednak czujesz, że jęk, że łza jedna,
Skazi twe męstwo, wrogom tryumf zjedna:
Gdy ci zbyt sroga surowość człowiecza
Nadziei nawet zbawienia zaprzecza,
A raj twój ziemski, pewniejszy niż w niebie,
Ta, którą kochasz, daleko od ciebie:
Oto są myśli, w których duch Konrada
Miota się, błąka — ale nie upada!
To są męczarnie, które musiał znosić —
Zniósł — źle czy dobrze? nie uległ — już dosyć.
Przeszedł dzień pierwszy — on miał być dniem kary;
Zszedł drugi, trzeci — nie widać Gulnary.
Lecz co przyrzekła, stało się; — nie wróżył,
By w mocy baszy jutra nawet dożył.
Idzie dzień czwarty — przeminął, a z nocą
Ciemność i burza przyszły z całą mocą.
O! jak mu luby szum, ryczenie morza,
Gdy zapienione wre u ścian pudnoża!
Porwał się — słucha — jakby z wiatry społem
Duch jego bujał nad dzikim żywiołem.
W takich on nocach, na wzdętych bałwanach,
Po rozhukanych latał oceanach,
Zawisał w chmurach i z dumnym uśmiechem
Spadał w otchłanie — ciesząc się pośpiechem!...
Dziś, głos tak znany, jak na pośmiewisko,
Woła, niestety! próżno, choć tak blizko!
Świszcząc dmie wicher; po nad dachem domu
Toczy się w chmurach huk ciągłego gromu,
Bucha nań łuna błyskawic tysiąca:
Blask ich dla niego weselszy od słońca!
Wdarł się ku oknu — przez kraty wyciąga
Okute ręce — błaga czy urąga?
Wzniósł je ku niebu, ku chmurom — i razem
Przyzywa gromu klątwą i żelazem.