Strona:Jerzy Lord Byron - Poemata.djvu/384

Ta strona została skorygowana.

Spojrzał — nie zniosła oczu jego mroźnych.
Dzikość jéj wzroku zgasła w łzach, zbyt późnych!
Uklękła przed nim, dłoń łamie w rozpaczy:
„Przebacz mi! Allah może nie przebaczy:
Aleś ty sądzić powinien łagodniéj!
Cóżby się z tobą stało bez méj zbrodni?
Karz mię, gdy zechcesz, lecz ach! nie w téj chwili,
Nie dzisiaj jeszcze! dziś pozór cię myli.
Nie jestem taką, jak-em się być zdała.
Ta noc straszliwa, ta mię obłąkała!
Gdyby nie miłość, niewinnąbym była,
Lecz tybyś nie żył! karz, gdym przewiniła!“

XV.

Krzywdzi go: siebie, a nie ją on winił.
On źródłem zbrodni, choć jéj sam nie czynił!
Lecz mroczne, nieme, w duszy tylko na dnie
Krwawią te myśli, któż myśl jego zgadnie?

Pod lekkim wiatrem pełny żagiel wzdycha,
Mknie łódź swobodna: woda jasna, cicha
Na widnokręgu, z trwogą niespokojną,
Widzą punkt, plamkę, maszt, żagle, łódź zbrojną!
Znać, że ich łódkę postrzegła zdaleka:
Wszystkie swe żagle z pośpiechem nawleka,
Olbrzymia, nakształt morskiego straszydła,
Pędzi, nadbiega, nastawiwszy skrzydła.
Półkolem w pianach zarywszy się chyżo,
Iskrzącą ku nim zawróciła spiżą.
Błysnęło, kula świszcząc przeleciała,
Plusnęła w wodę, woda zasyczała.
Porwał się Konrad na znajome echo,
Oczy się jasną zaśmiały pociechą:
„Mój strzał! mój okręt! widzę flagę moję!
Jam znów pan morza, i nic się nie boję,“
Dał znak, poznali; z okrzykiem, weseli,
Spuszczają czółno, i żagle zwinęli.
„To Konrad! Konrad!“ — ciżba na pokładzie.
Próżny głos wodzów! w niesfornéj gromadzie
Tłoczą, się, patrzą, jak z dumną postacią
Wchodzi na okręt, stanął między bracią!...