W nich zwykło jaśniéć powitania hasło:
Może i teraz śćmiło się, nie zgasło!...
Rzucił się w łódkę, leniwo zbyt niosła
Z niecierpliwością pogląda na wiosła.
Ach! onby pragnął sokolemi pióry,
Wiatrem zaleciéć na wierzchołek góry!...
Słabną wioślarze; znużenie ich zoczył,
Nie czeka dłużéj, i w morze wyskoczył.
Łamie się z falą, dopłynął do brzegu,
I biegł, na chwilę nie zwalniając biegu.
U drzwi zamkniętych wstrzymał się, i słucha:
Wszystko uśpione, wkoło ciemność głucha!
Puka, i głośno, echo się rozlega;
Nikt nie otwiera, i nikt nie przybiega.
Puka, lecz zcicha, bo dłoń jego drżąca,
Bo w duszy jego myśl przerażająca!...
Drzwi się otwarły, lecz przy nich nie ona,
Na któréj uścisk gotował ramiona!
A sługa milczy: on dwakroć probował,
Dwakroć chciał spytać, i słów nie znajdował.
Porywa lampę, w pośpiechu i trwodze
Z rąk mu wypadła i zgasła przy nodze.
Poszedł w ciemności, lampa tylko druga
Z głębi mrocznego kurytarza mruga,
Rozemknął izbę, wszystko się odkryło,
Co serce jego czuło, nie wierzyło.
Nie wyszedł, nie padł, nie płakał, wzrok wlepił,
Zimny dreszcz serce ścisnął, nie pokrzepił.
On patrzał, boleść wzrastała tajemnie;
Czuł, lecz pomyśléć nie śmiał, że daremnie!...
Za życia ona piękniejszą nie była.
Śmierć ją jak dziecię do snu otuliła.
Zimny kwiat, tkwiący w jéj zimniejszym ręku,[1]
Trzyma z ujęciem tak żywego wdzięku,
Że zda się żartem utaiła we śnie,
Że jeszcze budzić i płakać zawcześnie!
Śnieżne powieki rzęsami długiemi
Ćmią, myśl się wzdryga na to, co pod niemi!...
- ↑ Na Wschodzie jest zwyczaj rozsypywać kwiaty przy ciałach zmarłych, i dawać bukiet w ręce młodych osób.