Tam! w téj dolinie, wieńcem skał owitéj,
Gdzie zamki Maurów walą się w ruinę,
Łan, jak szeroki, kopytami zryty
A i murawy od pożogi sine:
To w Andaluzji wróg miał swą gościnę!
Tu stały wojska, tam obóz, ogniska!
Tu na rój smoków szło chłopstwo jedyne!...
Na zdobywane, tracone urwiska
Wskazuje wieśniak okiem, które dumą błyska.
Ktokolwiek tylko drogę ci zabieży,
Nosi u czapki czerwoną kokardę[1] —
Znak, kogo mijać lub witać należy;
A kto téj barwie wierności pogardę
Śmiałby nieść, losy czekają go twarde:
Ostrym tu nożom nie trzeba podniety!
Pożałowałyby i Galle harde,
Gdyby chowane pod płaszczem sztylety
Dym armat mogły rozwiać i stępić bagnety.
Ciemnéj Moreny każdy skręt wysoko
Spiżowych armat ciężkie dźwiga lady,
I jak śmiertelne sięgnąć może oko,
Wszędzie haubice, przekopy i zdrady,
Głębokie fosy, ostre palisady,
Oddziały wojska, straże czuwające,
W skałach wykute prowiantów składy,
Siodłane konie pod strzechami rżące
I kule w piramidach i lonty płonące.[2]
Wróżby dni przyszłych! Lecz ten, co w czeluście
Strącił despotów mniejszego gatunku,
Spoczywa chwilę, nim znów bicz rozpuści.
Ale niebawem w twoich gór kierunku
Huf jego w grozy zjawi się rynsztunku:
Zgnieść musi zachód ten świata bicz boży!
Smutnym, Hiszpanjo! twój dzień obrachunku,
Gdy sęp gallijski swe skrzydła rozłoży,
Gdy dziećmi twemi Hadu zastępy pomnoży.