Strona:Jerzy Lord Byron - Poemata.djvu/401

Ta strona została skorygowana.

Na któréj malowane wciąż jeden za drugim
Giermki, damy, barony stoją rzędem długim.
Cnota, zbrodnia, niesława przemieszana z chwałą,
To wszystko, co nam po nich z ich życia zostało,
Przytém ciemne podania, nagrobne kolumny,
Kryjące ich popioły, ich słabości trumny.
I pół karty zmieszanéj nagany, pochwały,
Którą w późną potomność brzmi ich żywot cały;
Gdzie historya zwykle swoje pióro łamie,
Kłamstwo ubiera w prawdę i jak prawda kłamie..
Lara chodził i marzył, tylko światłość blada
Księżyca kratą okien na podłogę pada;
Oświecając gotyckie sklepienia i szyby,
Na których święci klęczą i modlą się niby.
Kształty ich w fantastyczne przechodzą postaci,
Żyją, lecz każdy z twarzy barwę życia traci.
Włos ich czarny, zjeżony, twarz ciemna, ponura,
I szeroko rozwiane migające pióra,
Ich postać strojąc w całą okropność mogiły,
Jako godła upiora straszliwie świeciły.

XII.

Już północ, wszystko spało — stojąc gdzieś na boku
Jedna lampa się pali i ćmi się we zmroku.
Słyszysz! czy kto wybija drzwi z Lary mieszkania,
Łoskot, dźwięk, krzyk, i za nim straszliwe wołania,
Znów jęk głośny, przeciągły, to znów cicho, głucho,
Czy to echo zbudziło ich zaspałe ucho?
Słyszą, budzą się ze snu, bojaźliwie śmieli,
Bez tchu, gdzie jęk ich wzywał, na pomoc lecieli.
Z rapirami bez pochew, z pochodniami w ręku
Przychodzą, wytężają ucho na głos jęku.

XIII.

Zimny, jak marmur, blady, jak światło księżyca.
Co w téj chwili igrało wkoło jego lica,
Lara, pan ich, jak długi leży na podłodze,
Przy nim pałasz dobyty w nadzwyczajnéj trwodze.
Dość silny, choć go nagłe domęczyły bole,
Jeszcze wzgarda brwi Lary marszczyła na czole.
Mdłość zmieszana z przestrachem, choć sam jak bez życia,
Na ustach jego żyje jakaś chęć zabicia;