Strona:Jerzy Lord Byron - Poemata.djvu/411

Ta strona została przepisana.

Mógł miéć przeszłość szczęśliwszą, żyć w lepszym orszaku,
Z jego rąk gminnéj pracy nie pośledzisz znaku;
A tak niewieścio białe, że przy wdzięku lica,
Podobieństwem płci drugiéj uderza, zachwyca.
Lecz z ubioru, ze wzroku, co sam udać żąda,
Więcéj dziko niż oko piękności wygląda.
Surowość, z jaką drugim wydawać się boi,
Więcéj krajom gorącym, niż jemu przystoi.
Wprawdzie nigdy z ust pazia gniewami nie wrzała,
Lecz jego własna postać zgadnąć ją kazała.
Paź miał Kaled na imię, choć rozgłos wieść rzucił,
Że inne imię nosił, nim swój kraj porzucił.
Bo czasami to imię, choć go zblizka słucha,
Niesłyszane, jak obce, wpadało do ucha.
Czasem nagle się zrywał, jakby mimo chęci,
Dźwięku tego imienia szukał po pamięci.
Przynajmniéj tém imieniem wołał go głos Lary,
Co mu słuch, wzrok i serce więził swemi czary.

XXVIII.

Kaled rzucił oczyma, wzdłuż biesiadnéj sali,
Spostrzegł nagłe zmieszanie i gniewem się pali.
I gdy tłum wkoło pazia zdaleka i zblizka,
Gwarzył, dziwił się, ciskał żarty, pośmiewiska,
Jak mógł ścierpiéć spokojnie Lara dumny, hardy,
Pógróżki cudzoziemca i szyderstwo wzgardy?
Twarz młodego Kaleda naprzemian się mieni,
To mu usta sinieją, lice się czerwieni,
I na czole ściemniałém zimna rosa świta,
Kropla chorego serca, wilgoć chorowita,
Co wschodzi, gdy upada czynna pierś człowieka,
Pod myślami, od których rozwaga ucieka.
Są rzeczy, które musim lęgnąć, marzyć w głowie,
I działać, nim myśl nasza przewidzi w połowie.
Lecz cobądź Kaled dumał, coś takiego było,
Co mu usta zamknęło i czoło ściemniło.
Właśnie na Ezzelina poglądał z uboczy,
Gdy mu Lara przechodząc, rzucił śmiechem w oczy,
Lecz, gdy śmiech taki spostrzegł, opuścił źrenice,
Jakby poznał, rozwiązał śmiechu tajemnicę.
Pamięcią w pańskiéj woli, zda się, czytał z trwogą,
To, czego drudzy w Larze wyczytać nie mogą.