Wciąż nań patrzał, jak gdyby jego duch wysoki
Jeszcze nie uszedł z swojéj cielesnéj powłoki.
Obecni z obłąkania budzą pazia z trwogą,
Lecz wpatrzonéj źrenicy oderwać nie mogą.
I gdy z kolan bezwładne podnosili ciało,
Co już w jego objęciach zastygło, schłodniało;
Pańska głowa, co widział oczyma własnemi,
Stoczyła się na piasek, jak ziemia do ziemi.
Nie rzucał się, swéj piersi nie zadawał ciosów,
Ani szarpał swych lśniących, swoich kruczych włosów,
Starał się stać i patrzéć — ale padł zachwiany,
Zaledwo więcéj żywy, niż pan ukochany.
Kochany! nigdy w piersi ludzkiéj nie spoczywa
Miłość podobnie szczera, podobnie prawdziwa!
Ta chwila próbująca zarazem wykryła,
Tajemnicę, co długo wpół tajoną była.
Gdy rzeźwiąc omdlałego, rozpięto ubrania,
Zdradzając płeć nie swoję, śnieżną pierś odsłania;
Kaled rzeźwi się — z wstydu nie spuszcza źrenicy;
Czém dla niéj teraz sława lub honor kobiecy!...
Z prochami ojców Lary nie spoczęły zwłoki,
Lecz grób ma wykopany zarówno głęboki.
I śpi snem nie mniéj twardym, życia współ-wędrowca,
Choć ksiądz nie żegnał, marmur nie pokrył grobowca.
I płakał go żal jednéj choć mniéj głośny może,
Lecz ten przetrwał żal ciżby na barońskim dworze.
Daremnie była ciągle o przeszłość pytana,
Daremne były groźby — milczała jak ściana.
Gdzie powód? wszystko swoje, serce mu oddała,
Taki zimny, ponury! za co go kochała?
Ciekawy głupcze! — zamilcz — korz się przed powodem,
Czyliż jest ludzka miłość ludzkiéj woli płodem?
Dla niéj mógł on być czułym! zwykli są surowi,
Głębszych uczuć mniéj widnych gminnemu wzrokowi;
I gdy kochają, myśli nie pojmą niczyje,
Choć ich usta mniéj mówią, jak ich serce bije!...
Łańcuch był niepowszedni wzajemnéj ofiary,
Wiążący mózg i serce Kaleda do Lary.