Do wykrycia tych dziejów, niczém jéj nie zmogli,
A ci w grobie, co o niéj powiedziećby mogli.
Spuszczają go do ziemi — lecz na jego ciele,
Prócz rany świeżéj, widzą blizny i ran wiele!
Rany w ciało wszczepione, nie w ostatniéj wojnie;
Widać, że młodość życia spędził niespokojnie.
Choć ich sława lub zbrodnia zakryta, nieznana,
Dość świadczą, że gdziekolwiek była krew przelana.
Ezzelin, coby jeden ich prawdę rozwinął,
Od téj nocy jak poszedł, nie wrócił — i zginął.
Téj nocy (taka powieść krążyła po gminie),
Niewolnik przechodzący jak świt po dolinie,
Właśnie, gdy księżyc pierzcha przed idącym rankiem
I twarz wybladłą kryje mglistym wschodu wiankiem:
Niewolnik w gęste bory śpieszył, jako trzeba,
Drwa rąbać, za co dzieciom swym dostawał chleba.
I przechodząc wzdłuż rzeki, marząc zysk zdobyczy,
Która ziemię Otona i Lary graniczy,
Słyszy tentent; — koń, jeździec przemknął poza drzewa,
Od łęku jego siodła czarny płaszcz powiewa;
Tym płaszczem jakiś ciężar obwijał wokoło,
Głowę miał pochyloną i zakryte czoło.
Tknięty nagłym widokiem w tak niezwykłéj porze,
I wróżąc, że bądź jaka w tém zbrodnia być może;
Ciekawy, co to będzie? w ślad za jeźdźcem kroczył,
Jeździec stanął nad rzeką i z konia zeskoczył;
Z siodła ciężar pochwycił i w naglonym biegu,
Potoczył na brzeg rzeki — i cisnął go z brzegu.
Staje, patrzy i pilnie wciąż oczyma tropi,
Kędy jaki wir rzeki ciężar ten zatopi:
I ciągle szedł za falą, co z nurtem płynęła,
Gniewny, że fala ciężar nie dobrze ujęła.
Nagle zadrżał — i stanął: — z zimowych strumieni,
Zwalone wkoło stosy sterczały kamieni:
Z nich, co najcięższe zbiera, a sam co miał mocy,
Za ciężarem do wody cisnął je jak z procy.
Wtem niewolnik przypełznął po pod krzak nadrzeczny,
By niewidziany, wszystko mógł widziéć bezpieczny: