I schwycił okiem białość płynącego ciała,
Na sukui niby jakaś gwiazda przełyskała.
Lecz nim dojrzał wyraźniéj, już wir ciężar schłonął,
Legł pod ogromnym głazem i na dno utonął.
Znów wzniósł się na powierzchnię, robiąc krąg daleki,
Nurt za sobą czerwienił i znikł w wirach rzeki;
Jeździec w wodę poglądał drżący i wybladły,
Aż ostatnie jéj kręgi znikły i przepadły.
Odwrócił się, w téj chwili poskoczył na konia,
Bodąc ostrogą, pędził przez góry i błonia.
Twarz jeźdźca maskowana — oblicze zmarłego,
Jeśli to był umarły, umknęło od niego.
Lecz jeśli z trupiéj piersi widać gwiazdę było,
To jest znak, jaki zawsze rycerstwo nosiło:
I taki pierś barona zdobił, jak wiadomo,
Téj nocy, gdy z Otona uczty znikł kryjomo.
Jeśli tak zginął — Panie, świeć nad jego duszą!
Jego zwłoki spoczywać w oceanie muszą.
Oby litość krzepiła nadzieję niewiary,
Ezzelin taką śmiercią nie zginął z rąk Lary.
Kaled — Lara — Ezzelin zniknęli pospołu,
Kamień, marmur nagrobny nie krył ich popiołu.
Pierwszy, sam nadaremnie oderwać się stara
Od miejsca, gdzie był ranny, kędy skonał Lara.
Dumną duszę domęczył smutek bezlitośny,
Jéj łzy były liczone, jéj płacz nigdy głośny.
Jéj z miejsca niktby ludzką nie odciągnął siłą,
Gdzie zaledwo wierzyła, że już go nie było!
Żywy ogień rozpaczy błyskał z jéj źrenicy,
Jaki w gniewie niesilnym gra w oczach tygrzycy.
Godzinami czas trawiąc na żal pogrobowy,
Z postaciami powietrza wdaje się w rozmowy,
Jakie czynny mózg tworzy w obłąkania szale,
I wzywa ich uwagi na swe czułe żale.
I pod tém samém drzewem wciążby siedzieć chciała,
Gdzie głowa Lary na jéj kolanach leżała.
I jakim był, gdy konał, w pamięci go chowa,
Z nim uścisk konający, jego wzrok i słowa.
Choć swój warkocz ostrzygła, dziś go nieszczęśliwa,
Często przez zapomnienie z za piersi dobywa;