Minotti prawem tém w Koryncie władał,
Które mu doża nad Grecyą nadał,
A któréj wreszcie po tak długim boju
Litośnie uśmiech zabłysnął pokoju.
Lecz nim ten pokój znów został zerwany,
Co z jarzma Turków wyrwał chrześcijany,
Minotti do swéj utęskniony córy,
W groźne Koryntu wprowadził ją mury.
Nie — odkąd słynna Menelaja żona
Kraj ten rzuciła niewiarą splamiona,
I odkąd swoją zbrodnią nam dowodzi,
Ile nieprawa miłość nieszczęść rodzi,
Nikt tak cudnego nie ujrzał tam lica,
Jakiém wenecka jaśniała dziewica.
Pękł mur i runął. Otwór nad zwaliskiem.
Jutro więc, jutro z pierwszym dnia zabłyskiem
Groźny, potężny tłum celnych rycerzy
Rzuci się szturmem i w wyłom uderzy.
Wojsko sprawione i hufiec wybrany,
Hufiec szturmowy, stąd — straconym — zwany.
Pójdzie na czele, pójdzie z wzgardą życia
Pełen nadziei i pewien zdobycia.
Z mieczem on w ręku wedrze się na wały,
Lub drogę swemi tak uściele ciały,
Że drudzy po nich, jakby po drabinie
Pójdą, aż na niéj już ostatni zginie.
Północ. Księżyca jasność, zimna, blada,
Smętnie na wzniosłe czoła gór tych spada.
Błękit na wodach, a niebo w lazurze
Zda się jak morze rozwieszone w górze
Z wyspami światła, których blask wieczysty
Tak żywy — jasny — eteryczno czysty,
Że kto się spojrzy na ich świat uroczy
I znów ku ziemi korne spuści oczy,