Radby się ku nim puścić w lot daleki
Z ich nieśmiertelném światłem zlać na wieki!
Całe powietrze tak czyste, promienne,
Wody spokojne, a tak ciche, senne,
Że ledwie falą śnieżno się pieniącą
Z głuchym pomrukiem brzeżny żwir potrącą.
Ucichły morza z śpiących wiatrów ciszą,
Liczne sztandary wzdłuż swych drzewców wiszą.
I gdy tak zwiędłe chylą się ku ziemi,
Złote księżyce jaśnieją nad niemi.
Nic tu głuchego nie przerwie milczenia,
Prócz wołań straży i rumaków rżenia,
Które raz po raz sny żołnierskie kłócą,
I aż po górach śpiące echa cucą.
Jakby szmer liścia tak się w wojsku szerzy,
Rozległy pomruk zbudzonych żołnierzy.
Na muezzina głos posępnie brzmiący,
I do północnych modlitw wzywający.
Głos jego zda się smętnéj pieśni dźwiękiem,
Przeciągłym ducha samotnego jękiem,
Brzmi on tak dźwięcznie, tak łagodnie, smutnie.
Jak gdy wiatr trąci nastrojoną lutnię.
I w niéj ton wzbudzi długi, nieprzerwany,
Żadnéj śmiertelnéj muzyce nieznany.
Ciężko na serca oblężonych spada,
Zda się, że blizki zgon im zapowiada,
Zwycięzców samych zimnym dreszczem mrozi,
Im nawet jakąś czarną wróżbą grozi.
Głos ten swym drżącym, przenikliwym tonem,
Nagle krew ścina w sercu przerażonem,
Które, gdy płonność trwogi swéj odkryje,
I wstydem płonie i znów silniéj bije.
Tak nas pogrzebne przerażają dzwony,
Choć obojętne zwiastują nam zgony.
Stał namiot Alpa u nadbrzeżnéj skały,
Głos ów już ucichł i modły wybrzmiały.
Rozstawił czaty, nocne obszedł straże,
Wszystko spełnione lub spełnią, jak każe;