Strona:Jerzy Lord Byron - Poemata.djvu/442

Ta strona została skorygowana.

Mniéj trwali na blask słonecznych promieni,
Nikną jarzmiący i nikną jarzmieni,
Gdy wierzch ten z wieków lśni się przystrojony,
W białość téj lekkiéj i wątłéj osłony:
Kruszą się groźne dęby, baszty, mury,
A ona wiecznie bieli szczyt téj góry.
Wolność się z ziemskim żegnając padołem,
Nad gór ją wzniosłych zawiesiła czołem,
Wieńcząc te szczyty, skąd jéj pieśń od wieków,
Duchem proroczym ostrzegała Greków.
O, ciągle ona po tych bojowiskach,
Grobach i świętych błąka się zwaliskach.
By znów ostygłym sercom dodać żaru
I do wielkiego wezwać je zamiaru:
Lecz próżno, próżno zwiędłe serca cuci,
Bo nie tak prędko owo słońce wróci,
Które widziało popłoch perskich szyków,
I męski uśmiech śmierci Spartańczyków.

XV.

Nie był Alp zimnym na świetne przykłady,
Pomimo swego odstępstwa i zdrady,
I wśród téj nocy, gdy tak chodzi, marzy,
W myśli swéj przeszłość i obecność waży,
I o tych zgasłych mężów duma sławie,
Co krew swą lali w lepszéj niż on sprawie,
Jakże ta chwała zdaje mu się lichą,
Któréj dziś z taką dobija się pychą.
On, co miecz wznosi na swych ziomków mordy,
Zdrajca, przywódca muzułmańskiéj hordy,
Co tyle zyska twierdzy téj zburzeniem,
Że świętokradcy ochrzcą go strumieniem.
Nie takim niegdyś laurem się wieńczyły
Męże, na których patrzy się mogiły.
Tu na tych polach wiedli bój potężny,
Z tych basz stawiali wrogom opór mężny,
Legli, lecz wiecznie w swojéj żyją ziemi,
Całe powietrze wciąż oddycha niemi,
Wody wciąż szemrzą ich wielkie imiona,
Sławą ich pustość lasów zaludniona;