Strona:Jerzy Lord Byron - Poemata.djvu/447

Ta strona została skorygowana.
XXI.

„Przyszłam tu, rzekła, z miłości natchnienia,
Dla mego szczęścia, dla twego zbawienia.
Tysiączne wojska, bramy, straże, wały,
Słabéj dziewicy wstrzymać nie zdołały;
Sam lew, jak mówią, drży na jéj spotkanie,
Gdy przed nim w dumie swéj czystości stanie.
Ta to moc wyższa, która cnotę słoni,
Przed kłem leśnego tyrana ją broni.
I mnie prawicą wiodąc potajemną,
Przez tyle przeszkód przybyła tu ze mną.
Przyszłam — lecz jeśli próżném przyjście moje,
Już raz ostatni widzim się oboje.
Spełniłeś zbrodnię, godną wiecznéj kary,
Przez odstąpienie ojców twoich wiary;
Lecz strąć ten zawój z chrześcijańskiéj głowy,
Przeżegnaj czoło — wyrzuć jad sercowy,
Tę czarną kroplę — a jutro nas spoją
Wieczne już węzły — wiecznie będą twoją.“
— „Lecz gdzież małżeńskie łoże ci umieszczę,
Wśród trupów, wśród krwi lejącéj się jeszcze?
Jutro już bowiem idzie z ogniem, mieczem,
Spalim świątynie i wszystkich wysieczem;
Wszyscy, tak wszyscy, jak przysiągłem, zginą,
Ty sama z twoją zostaniesz rodziną,
Wkrótce do milszéj schronię cię zaciszy,
Co naszych dawnych skarg już nie usłyszy.
Tam cię poślubię — lecz niech wprzód to ramię
Raz jeszcze dumę Wenecyi złamie,
Niech wprzód dłoń moja tę jéj zawiść skarze,
Co mię przez sprosne zniżała potwarze,
Niech nad plemieniem mszcząca się zbrodniczem,
Witym z padalców wychłoszcze je biczem.“
Wzięła go za dłoń — lekko jéj dotyka —
Cóż to za dziwny dreszcz mu w kości wnika?
Czuje w swéj piersi jakiś pomróz skryty,
Patrzy — słupieje — i stawa jak wryty.
Tak słabo zimny uścisk go ujmuje,
A przecież dłoń swą jak przykutą czuje.