Spojrzyj raz jeszcze — spojrzyj ostatecznie,
Na te niebiosa, co się zamkną wiecznie,
Widzisz tę chmurkę, co tam w górze płynie,
Wkrótce ten księżyc oćmi — przejdzie — minie,
Jeźli w tym czasie, nim ten żagiel mglisty
Przejdzie, odsłoni krąg ten promienisty,
Serce się twoje na lepsze nie zmieni,
I Bóg i ludzie zostaną pomszczeni:
Straszny los będzie zdrajcy kraju, wiary.
Straszniejszą jeszcze nieśmiertelność kary!“
Podniósł Alp oczy i ujrzał, jak w górze
Chmurka po czystym płynęła lazurze,
Ale zbyt krwawą była jego rana,
A duma jak on niczém niezłamana.
Ten to szał pychy jego pierś zapalał,
I jak płomienny potok serce zalał.
On błagać łaski! on się o nią korzyć!
Wróżbą lękliwéj dziewicy się trwożyć!
Onby swym wrogom — potwarcom przebaczył!
On, co im zemstę, co im śmierć przeznaczył!
Nie! — niech w téj chmurce jak w groźnym orkanie
Zagrzmią pioruny — śmiało czeka na nie.
Nic jéj nie odrzekł — zimno się wpatrywał
W drobny obłoczek — widział, jak przepływał,
Płynął — przepłynął! — a gdy blask księżyca
Pełném znów światłem jego oblał lica,
Rzeki: „Nie wiem, jaki los dla mnie wskazany,
Lecz już zapóźno — i nie cierpię zmiany;
Trzcina się w szturmie stokroć gnie, pokłada,
I znów powstaje — dąb na zawsze pada.
Jestem ja dziełem wrogów moich złości,
Dla ciebie czuły — dla nich bez litości!
Uszłaś im szczęściem — ujdź ze mną!“ zawoła...
Lecz skądże nagle patrzy się dokoła?
Znikła! — kamienne tylko słupy stoją...
Dziwne się mary w głowie jego roją,
Młałażby, miała w istocie mu zginąć?
W ziemię się zapaść, lub téż w mgłę rozpłynąć?
Noc przeszła. Słońce tak świetnie jaśniało,
Jakby radosny dzień oświecać miało.