Strona:Jerzy Lord Byron - Poemata.djvu/454

Ta strona została skorygowana.

I jeszcze zdradnie swym sztyletem mierzy
W swojego wroga, który przy nim leży,
Ale śmiertelną osłabiony raną,
Uderza tylko w ziemię krwią oblaną.

XXVII.

Walczył wciąż starzec niczém nieugięty,
Alp go zoczywszy wstrzymał bój zacięty:
„Poddaj się — woła — i nie walcz daremnie,
Przez miłość córy, przyjm życie odemnie.“
„Nie! nigdy! sprosna wiary twéj zakało,
Choćby to życie wieczystém być miało!“
„Lecz Anna, którą chciałem był poślubić,
Czyż i ją także chce twa pycha zgubić?“
„Anna bezpieczna.“
„Gdzież jest? gdzież jest?“
„W niebie.
Skąd już jak zdrajcę odepchnięto ciebie,
Uszła w świętości niezmazanéj cnoty.“
Srogo się, mściwie uśmiechnął Minotti,
Gdy Alp tą wieścią jak gromem przeszyty,
Zachwiał się nagle i wzrok spuścił wryty.
„Boże! i kiedyż?“
„Dzisiaj w nocy zmarła,
Ale i jednéj łzy mi nie wydarła,
Nikt już z krwi mojéj ni w twych jeńców rzędzie,
Ni Mahometa służalcem nie będzie;
Przystąp i uderz!“
Daremnie nań woła —
Alp już zabity. — Strzał z wieży kościoła
Powalił zdrajcę. — Jeszcze nikt nie zoczył,
Ni krwi, ni rany, gdy się już potoczył.
I upadł wiecznie. — Chwilę przed swym zgonem,
Dziko się okiem spojrzał roziskrzonem
I wraz wieczystéj nocy mrok głęboki,
Drgające jeszcze jego okrył zwłoki.
Na wznak go blizkie kładą muzułmany,
Cały okryty kurzem, krwią oblany,
Krew ta się lejąc z żył kulą rozdartych,
Stęgła i zsiadła bucha z ust roztwartych.