Tak kończę życie, jak było zaczęte,
Zbrodnią nadane, a hańbą zamknięte:
I syn i ojciec zgrzeszyli wzajemnie,
Obu więc razem musisz karać we mnie;
Świat zbrodnię moję w wyższym stawia rzędzie,
Ale Bóg jeszcze rozsądzać nas będzie.“
Skończył i ręce na piersiach zakłada,
Tłuką się dźwięczne kajdan ich ogniwa,
Ciężko na serca wodzów brzęk ten spada,
Którym wstrząśnięty łańcuch się odzywa.
Kiedy wtém wszystkie spojrzenia porwała
Nieszczęsna piękność małżonki Azona.
Stoi z wybladłém licem, oniemiała,
Żyjące źródło niedoli Hugona.
Oczy jéj w całéj pełności roztwarte,
I jakby w jedno tylko miejsce wparte;
Nigdy spuszczeniem powiek nie ocenia
Przykréj jasności strasznego spojrzenia.
Dziwnie się białość roztacza szeroka
Wkoło ciemnego błękitu jéj oka,
Które tak zimne, martwe, osłupiałe,
Jakby w niém życie wymarło już całe.
Niekiedy tylko z wezbranéj źrenice
Tak wielka kropla spuszcza się na lice,
Że każdy z widzów dziwi się, zdumiewa,
Skąd oko ludzkie taką łzę wylewa.
Chce się odezwać — boleść głos przydusza,
W bezkształtnym jeszcze wydobyty dźwięku,
Przecież w tym głuchym, nieforemnym jęku
Cała nieszczęsnéj wylała się dusza.
I znów ucicha — znów usta otwiera,
A głos jéj długim krzykiem się wydziera.
I w téjże chwili tak runie o ziemię,
Jak kolos z swojéj podstawy zwalony,
Nie jak żyjące lecz bezwładne brzemię,
Marmur — grobowy posąg Esta żony!
Któżby w niéj poznał tę wdzięczną grzesznicę,
Ten war miłości, tę żądz nawałnicę...
Ślepo się w zbrodni rzuciła bezdroże,
A swéj rozpaczy, wstydu znieść nie może.