Sztyletże skarał zbrodnię jéj niewiary?
Czy téż z zatrutéj śmierć wypiła czary,
Czy téż Bóg zrządził tak przez litość swoję,
Aby cios jeden zgładził ofiar dwoje,
By uderzając wspólnika jéj winy.
Uderzył razem w serce Paryzyny,
I tak gwałtowném rozdarciem jéj duszy,
Od długiéj życia uwolnił katuszy;
Nikt tego nie wie, nikt wiedziéć nie będzie,
Zwodneby tylko łudziły go wieści,
Lecz na cóż w płonnym gubić się obłędzie,
Życie zaczęła, skończyła w boleści.
I Azo inną żonę wybrał sobie,
I znowu boże syny mu wzrastały,
Lecz żaden nie był tak piękny, tak śmiały,
Jak ten, co zdawna w swoim więdniał grobie.
Zimném on wzrost ich przymierzał spojrzeniem,
Lub téż z tłumioném patrzył się westchnieniem,
Lecz nigdy łzą mu nie błysła źrenica,
Uśmiech chmurnego nie rozjaśnił lica,
Czoło mu piękne, wzniosłe i szerokie,
Czarna myśl wnętrznym pokrajała bojem.
W brózdy przedwczesne, liczne i głębokie,
Gorącym cierpień wyorane krojem,
Zarosłe blizny rozkrwawionéj duszy,
Skutki zbyt długiéj i ciężkiéj katuszy!
Żal, boleść, radość — wszystko w nim zamarło,
Długie mu tylko — ciężkie dni zostały,
Oko, co nigdy snem się nie zawarło,
Martwość na wszelkie wzgardy i pochwały,
Serce, które się samo siebie bało,
Zmilczéć nie mogło — ustąpić nie chciało,
I kiedy postać przybrało spokojną,
Najgłębszą myśli, uczuć wrzało wojną.
Najgrubsze nawet i najtwardsze lody,
Powierzchnię tylko każdéj zetną wody,
Żywy nurt ciągle spodem pruje łoże,
Płynie i nigdy upłynąć nie może.
Twardego hartu był umysł Azona,
Nie mógł on nigdy z swego wydrzéć łona