Cały ten okrąg — cały przestwór świata,
Szerszémby tylko dla mnie był więzieniem;
Nie miałem ojca — dziecięcia — ni brata,
Nikogo, coby mojém czuł cierpieniem.
(I szczerze wyznam, śmierć mnie ich cieszyła,
Gdyż ich męczarnia dla mnie piekłem była);
Lecz chciałem po tym wdzierając się murze
Z za kraty okna wykutego w górze
Raz jeszcze Alp mych cieszyć się widokiem,
Rzewném — miłośném na nich spocząć okiem.
Spojrzałem na nie — i te same były,
Ja się zmieniłem, one nie zmieniły.
Wieńczył je zawsze ów śnieg lat tysiąca,
U stóp ich fale lśniły się Lemanu,
I zawsze sina i bystro lecąca
Szumnie się woda zlewała Rodanu.
Słyszałem w górach huczące potoki
Po pniakach krzewin, po łomach opoki,
Widziałem zdala miasta mur białawy,
I z bielszym żaglem pływające nawy;
Widziałem i tę wysepkę nadobną[1]
Tak wdzięczną, miłą dla mego spojrzenia,
Co mi się wówczas zdawała tak drobną,
Mało co większą od mego więzienia.
Wyspa ta była uroczéj zieleni,
Jedną — jedyną w wielkiéj wód przestrzeni,
Trzema się drzewy wieńczyła wzniosłemi,
I z gór płynący wiatr powiewał niemi;
Biły ją wody, a tysiączne kwiaty
Stroiły wdziękiem różnobarwnéj szaty.
Widziałem rybki igrające w wodzie,
W całéj wolności i szczęścia swobodzie.
Orzeł wysokim lotem w chmurach gi n
Nigdy on może tak szybko nie płynął,
Jak mnie się wówczas z po za kraty zdało,
I oko moje łzami się zalało.
Osłabłem z tylu wolności widoków
I prawie moich żałowałem oków:
A gdy znów zszedłem, ciemność mi więzienia
Spadła na duszę, jak ciężar kamienia.
- ↑ Między Villeneuve i ujściem Rodanu niedaleko Czyllonu jest drobna wysepka, jedyna, którą w całéj obszerności jeziora dostrzedz mogłem. Znajduje się na niéj kilka drzew, trzy najwięcéj. Wyspa ta uderza swoją małością i samotném położeniem.
Zamek Czyllonu jest obszernym, zdala go widać z nadbrzeża jeziora i mury jego są białe.
W chwili, gdym kreślił to poema, nieznanemi mi były wypadki życia Bonnivara: Znając je, byłbym się starał wiersz mój podnieść do godności odpowiedniéj jego odwadze i cnocie.