Minął był właśnie straszny dzień Pułtawy
Gdzie od mocarza Szwedów szczęście zbiegło,
I już do krwawéj niezdolne rozprawy
Szerokim mordem całe wojsko legło.
Chwała, potęga i laury wojenne,
Czczone przez ludzi i jak ludzie zmienne,
Przeszły na cara zwycięskiego stronę
I mury Moskwy znowu ocalone,
Aż do dnia, roku krwawszego wspomnienia,
Gdzie większéj mocy, wyższego imienia,
Z całém swém wojskiem i sławą zwycięską
Sroższy wróg nagle cięższą runął klęską,
Cięższym upadem i większym ogromem,
Zgubą dla siebie, a dla wszystkich gromem.
Taka kość padła w grze téj dla Karola:
Musiał uciekać przez wody, przez pola,
I dniem i nocą mimo ciężkiéj rany,
Swoją i swego ludu krwią oblany.
Tysiące padły w ucieczki obronie,
Nikt przeciéż nie śmiał w jego sarknąć gronie
W téj strasznéj chwili dumy poniżenia,
Gdzie prawda może ozwać się bez drżenia.
Koń pod nim poległ — Gieta pędzi, zsiada,
Daje mu swego i sam trupem pada.
Koń ten pod królem kilka mil przesunął,
Lecz i on wreszcie z przesilenia runął,
A Karol w lasach słoniących ogniska,
Co zdala z wrogów tlały koczowiska,