Palnął satyrę i wciąż się przechwalał,
Że nigdy dzieł swych pochlebstwem nie skalał.
Dwór ów naówczas świetnością celował,
Grami, teatrem, a kto żył, rymował;
Ja sam skleciłem jakiś wierszyk tkliwy
Z smętnym podpisem: Tyrsys nieszczęśliwy.
„I był tam pewien magnat nad magnaty,
Jak soli lub srebra pokład, bogaty,
Miał tytuł hrabi, godność wojewody
I wszystkie rodem swym przewyższał rody,
Tak téż był dumnym, jakby jego plemię
Prosto z niebiosów zstąpiło na ziemię;
A że był z wszystkich przy tronie monarszym
I najbogatszym i ze krwi najstarszym,
Tak w swe rodowe drzewo oczy wlepił,
Tak się bogactwy, tak złotem oślepił,
Że skutkiem dziwnéj w głowie mieszaniny
Sobie przywłaszczał świetne przodków czyny.
„Nie tego zdania jego żona była,
Co lat trzydzieści mniéj niż on liczyła,
I stąd po różnych przykrościach codziennych,
Nudach, dumaniach i nocach bezsennych,
Kilku spojrzeniach na młodzież Warszawy,
Kilku nadziejach i nieco obawy,
Po kilku tańcach i śpiewach rzewniących,
Kilku łzach wreszcie cnotę żegnających,
Czekała tylko na owe szczęśliwe
Chwile — wypadki — które najmniéj tkliwe
Serca dam miękczą — by jak czuła żonka
Drogę do nieba złatwić dla małżonka,
A z któréj przecież w takiéj mężów rzeszy
Najnabożniejszy nawet się nie cieszy.
„Byłem ja wówczas w samym lat mych kwiecie,
Siódmy już krzyżyk przeżywszy na świecie,
Mogę otwarcie pochwalić się, panie,
Że czy to w wyższym, czy téż niższym stanie,
W tém, co tu młodych czyni tak dumnemi,
Nikt się z zalety nie mógł równać memi: