Strona:Jerzy Lord Byron - Poemata.djvu/499

Ta strona została skorygowana.

W wściekłości nawet bojów nie ostyga,
I cień przeszłości aż w starość nas ściga.

VI.

„Spotykam — wzdycham. Spojrzała — spojrzałem,
Nic nie wyrzekła — przeciéż zrozumiałem.
Ach! bo są znaków i dźwięków tysiące,
Widzim je — słyszym — lecz któż je okréśli?
Są to te iskry mimowolne myśli,
Z nagłéj serc młodych burzy pryskające,
Co tworzą jakąś mowę dziwną, ciemną,
Mowę ognistą, wszechmocną, tajemną,
Łańcuch płomienny, co aż duszy sięga,
I bez ich woli serce z sercem sprzęga,
Rzekłbyś, że iskry elektrycznéj siła
Nagle w dwie dusze razem uderzyła.
Długom i długo z łzawém wzdychał okiem,
Jednym się nawet nie śmiał zbliżyć krokiem,
Ażem się wreszcie dał poznać, przedstawił,
I odtąd nieraz z nią rozmawiał, bawił.
Trudne mi było miłości wyznanie,
Raz przecie chciałem odważyć się na nie;
Ale zaledwie żem usta otwierał,
Już mój trwożliwy głos na nich zamierał.
Szczęściem, że wówczas pewna gra tam była,
Co wszystkich nieraz całe dni bawiła;
Stara już pamięć nazwać jéj nie zdoła,
Lecz wiem, że była pusta i wesoła.
Do niéj to trafem, czy przez szczęście moje,
Razem przy sobie siedliśmy oboje.
Żadną się ja tam przegraną nie smucił,
Ni ku wygranéj oczy moje zwrócił;
Dość miałem szczęścia, żem jéj głosu dźwiękiem
I jéj oblicza mógł się poić wdziękiem.
Byłem jak czata przy niéj przez czas cały;
(O, gdyby nasze dziś tak czuwać chciały!)
Gdym wreszcie spostrzegł jakieś zamyślanie,
Ciągłość roztargnień, obojętne granie,
Równą na zyski jak straty niedbałość,
A przecież dziwną przy téj grze wytrwałość,
Jakby ją jakaś myśl skryta i czuła
Całą potęgą do téj gry przykuła.