Chyba, że gdzieś tam z gruzów się wyciska,
W miejscu głównego murów tych ogniska.
Stokroć przejść można plac téj rzezi sławnéj,
A nie zamarzyć nawet twierdzy dawnéj!
Ćmach się ten w oczach mych z wieżami palił,
Z grzmotem rozpękły mur po murze walił,
Z czarnych, gorzących dachów miedź stopniała
Naokół deszczem parzącym się lała;
Największą siłę z najgrubszym ogromem
Starłem silniejszym zemsty mojéj gromem.
Nie — nie myśleli oprawce zuchwali,
Gdy mię, jak błyskiem, na tę śmierć posłali,
Abym tam kiedyś niepojętym cudem,
Z dziesięćtysięcznym miał powrócić ludem,
I tak, w sowitéj odpłacił nagrodzie,
Przejażdżkę moję panu wojewodzie.
„Srogo mękami bawili się memi,
Ale ja srożéj poigrałem z niemi.
Czas wszystkie krzywdy spłaca nieomylnie,
Potrzeba tylko ciągle czuwać pilnie,
A żadna zręczność, żadna moc człowieka,
Nie ujdzie zemsty, co cierpliwie czeka,
W krzywdzie skarb widzi i codzień doń zcicha
Dolicza lichwę — a na porę czyha.
„Pędzim i pędzim jakby wichry, gromy,
Znikły za nami wszystkie ludzkie domy;
Pędzim i pędzim jakby szturmy, burze,
Krwawy meteor na niebos lazurze.
Nigdzie ni miasta, ni nędznéj wioszczyny,
Niezmierne tylko dzikich step równiny,
Czarnemi wkoło opasane lasy,
I prócz tych gmachów, co się w dawne czasy
Przeciw Tatarom w groźnych wzniosły murach,
A których ledwiem mógł dojrzeć po górach,
Ni śladu ludzi. — Rok właśnie przed nami,
Turek z licznemi przeszedł tam wojskami,
A gdzie koń spahów ziemię nogą zryje,
Grunt się skrwawiony trawą nie okryje.
Pochmurno było. — Wietrzyk smętnym głosem
Zdawał nad moim użalać się losem.