Widok ten chwilę krzepi go i cieszy,
Zrywa się niby i choć słabo, śpieszy,
Sili się, cichém rżeniem odpowiada,
Chwieje się — plącze — i nakoniec pada.
„Leży i dyszy z okiem już zmartwiałem,
Z stęgłém, bezwładném, kurzącém się ciałem.
Skończył już bieg swój, pierwszy i ostatni.
Przybiegłe stada patrzą na zgon bratni,
Dziwi je moja postać rozciągnięta
I krwawe z koniem wiążące mię pęta,
Patrzą się — stoją — trwożném mierzą okiem,
Wietrzą — strachliwym przebiegają krokiem,
To się przybliżą, to znów pierzchną społem,
To w końcu wielkiém oblatują kołem,
Aż wreszcie nagły na nie postrach pada
Pędzą za jednym, jakby królem stada,
Który tak kruczą maścią lśni się cały,
Że jéj nie plami i jeden włos biały.
Pienią się — chrapią — rżą — od trupa stronią,
Płoszą — pierzchają — i po lasach chronią.
„Sam odtąd z wszelkiéj nadziei wyzuty
Zostałem w stepie — do trupa przykuty.
Leżał pode mną, zimném, martwém ciałem,
Któremu wreszcie już ciężyć przestałem.
Długom się z wspólnych nam więzów wydzierał,
Teraz z nim leżał — na zmarłym umierał.
Nigdym nie myślał, że w tak strasznéj doli
Bóg jeszcze jutra dożyć mi dozwoli.
Tak przez dzień cały z memi leżąc pęty
Każdą godziną, jak głazem ciśnięty,
Tylem żył jeszcze, abym widział słońce
Już raz ostatni dla mnie zachodzące.
W strasznéj pewności, że już umrzéć trzeba,
Zimnom się poddał był pod wyrok nieba,
Pod tę śmierć, co nam rok za rokiem grozi
I serca trwogą już ostatnią mrozi,
Co niezawodna — czasem darem bywa,
Nawet gdy uieco zbyt wcześnie przybywa,
Od któréj przecież, jak od sidła stronim,
Myśląc, że naszą troską się obronim;
Czasem naszemi wzywamy ją łzami,
Czasem téż sobie zadajem ją sami;
Strona:Jerzy Lord Byron - Poemata.djvu/510
Ta strona została skorygowana.