Strona:Jerzy Lord Byron - Poemata.djvu/522

Ta strona została skorygowana.

Chcą dziką wrzawą stłumić głos, co woła,
Że swą powinnność zdeptali niegodnie;
Patrząc na wodza, w swoję własną zbrodnię
Zaledwie trwożny wzrok uwierzyć zdoła;
Bo wprzód sumienia człowiek nie ukoi,
Aż trunek zbrodni: wściekłość go upoi.

IV.

Nieustraszony, choć ci śmierć zagraża,
Darmo tych wzywasz, co ci jeszcze wierni;
Ich liczba mała, przemoc ich zatrważa,
Ulegać muszą rozhukanéj czerni.
Napróżno głos twój o przyczynę bada,
Tylko przekleństwa krzyk ci odpowiada,
Nad tobą szale błyszczące się jeżą,
Omal ci bagnet gardła nie przewierci,
A wszystkie lufy w twoje piersi mierzą,
I w każdym ręku tkwi narzędzie śmierci.
Ty sam wołałeś: „Ognia!“ lecz ci twardzi,
Choć już z litości swe serca wyzuli,
Jeszcze dla męstwa podziwienie czuli;
Czy, że w człowieku, chociaż prawem wzgardzi,
Pomimo woli, jeszcze pozostanie
Dla dawnych władców swych uszanowanie,
Dość, że nie chcieli jeszcze rąk swych krwawić,
Wolą na pastwę falom cię zostawić.

V.

„Odsadzić czółno!“ zagrzmiał okrzyk głośny...
Któż: „Nie!“ odkrzyknie zgrai rozhukanéj,
W pierwszéj zwycięstwa godzinie radośnéj,
Wśród saturnaljów władzy niespodzianéj?
„Odsadzić czółno!“ i rozkaz się iści,
Z całym pośpiechem wrzącéj nienawiści.
Teraz cię tylko deska kruchéj łodzi
Dzieli od śmierci; a jéj przybór cały,
Przyrzeka spełnić na morza powodzi,
Czego ich dłonie dokonać nie śmiały.
Wreszcie na prośby tych, co nie widzieli
Żadnéj nadziei śród morza topieli,
Tyle ci wody dodano i chleba,
Ile do śmierci powolnéj potrzeba;