Na widok łódki lichego pozoru,
Co choć tak mała, tak pełna naboru.
Marny Nautilus w skorupianéj łodzi[1]
Statkiem i majtkiem, sam sobie być zdolny,
Jak jasna nimfa błękitnéj powodzi,
Mniéj jest ułomny, ach! i bardziéj wolny!
On, kiedy burza na morzu szaleje,
Port swój bezpieczny znachodzi w głębinie,
I szydząc, z ludzkiéj armady się śmieje,
Co światem wstrząsa, a od wiatrów ginie.
Gdy wszystko było już przygotowanem,
I już buntownik został nawy panem,
Majtek, wzruszony nieszczęścia widokiem,
Okazał żal, co jeszcze bardziéj drażni;
W dawnego wodza łzawém utkwił okiem,
Dając znak niemy bezwładnéj przyjaźni,
Wreszcie mu zwilżył pomarańczy sokiem
Usta spieczone przesileniem kaźni;
Za to téż przy nim pełnił straż niedługo,
Reszta litośną nie zgrzeszy przysługą.
Naprzód wystąpił zuchwały młodzieniec,
Dawnego wodza niegdyś ulubieniec,
Wołał, na łódkę pokazując groźno:
„Precz stąd! bo wkrótce być może za późno!“
Jednak do gruntu czucia nie wyziębił,
A słowem zdradził, co w sercu zagłębił;
W ostatniéj chwili, gdy się zbrodnią mazał,
Co krył przed mnóstwem, jednemu okazał;
Gdy Blaj z surowém pytał go obliczem:
„Gdzie twoja wdzięczność? Gdzie nadzieje śmiałe,
Że twoje imię nieskalane niczem
Zapłonie jasno ojczyźnie na chwałę?“ —
Jemu rozpaczą usta drgnęły wściekle:
„Och! tak! — wykrzyknął — jestem w piekle! w piekle!“
Nic nie rzekł więcéj, i wpychał do łódki
Swojego wodza i falom powierzał...
To jego słowa, lecz choć dźwięk ich krótki,
W nich jego myśli cały ogrom leżał.
- ↑ Nautilus — Żeglarczyk.