Północne słońce coraz okazaléj
Z fal się podnosi; już się wiatr uciszał,
Jak po eolskiéj harfie tylko dyszał,
I cichém skrzydłem popędzał po fali.
Samotna łódka do odległéj skały,
Co świeci tylko jak obłoczek biały,
Po źwierciadlanéj zwolna płynie szybie...
Z swoim okrętem nigdy się nie zdybie!
Lecz my nie będziem pieśnią nieszczęść głosić,
Która ma łódka skołatana znosić:
Dni niebezpieczeństw i nocy niewczasów,
I nadaremne męstwo śród zapasów,
Gdy głód tak siły zniszczył do ostatka,
Że jużby syna nie poznała matka;
I innych jeszcze różnych klęsk tysiące,
Co, jak głód straszne i jak głód trawiące,
Fale, co grożą raz pogrążyć na dno,
To znów łaskawsze, już się ciszéj kładną,
To ryczą groźnie, to zaszumią smętnie,
I tylko sile ulegną niechętnie.
To już gorączka pragnienia, niemocy,
Co każdą chmurę, jakby źródło wita,
I chciwie każdą kroplę deszczu chwyta,
Sinemi usty, w burzą grzmiącéj nocy,
I z mokrych żagli łakomie wyciska
Wilgoć, co nowym życia zdrojem tryska;
To znów wróg dziki, przed którego złością,
Chyba gościnne morza chronią wody.
Aż, gdy do trupów podobni bladością,
Wrócą, namorskie rozprawiać przygody,
Których, gdy dzieje wysłucha tułacze,
Mąż się przelęknie, niewiasta zapłacze.
My ją własnemu zostawim losowi,
Rychło się Albjon o jéj krzywdzie dowie;
Złamana karność i zdeptane prawo
Wołają pomsty. — My powieścią naszą
Za buntowników popłyniemy nawą;
Dalekiéj zemsty groźby ich nie straszą...