Król oceanu, od żeglarskiéj rzeszy,
Ucichłe pewno w ojczystych cykladach,
Imię swe znowu słyszy przy biesiadach,
I stary bożek igrzyskiem się cieszy,
Co choć udane, jednak wyobraża
Dawną potęgę wszystkich wód mocarza.
Naszego majtka kaftan był pstrokaty,
W różnych kolorów pozszywany łaty.
W niezgasłéj fajce węgiel dogorywał,
Idąc, gdy w ruchu jak okręt się kiwał,
Żeglarz dawniejszy stan swój okazywał;
Głowę obwiązał pstrym chustki kawałkiem,
Szyję i kark miał obnażone całkiem,
A zamiast spodni, co służyły wiernie,
Ale, gdy każdy las ma swoje ciernie,
Zdarły się teraz, miał słomianą matę,
Również nagradzał kapelusza stratę.
Nogi miał bose, a twarz ogorzałą,
Do każdéj rasy mógł należéć śmiało;
Na europejskiéj nie zbywa mu broni,
Która w rygorze oba światy trzyma,
Pałasz bez pochwy przy boku mu dzwoni,
Barki szerokie, jakich niedźwiedź niéma,
Choć zgięte służbą, lecz olbrzymiéj siły,
Na taśmie starą rusznicę nosiły,
A pistoletów parę miał za pasem,
O któréj możem powiedziéć nawiasem,
(Nie przez szyderstwo czyniąc porównanie)
Że za małżeńskiéj jedności wzór stanie,
Bo chociaż jeden nie dopisał gęsto,
Za to znów drugi sam wypalił często;
A przy nich rdzawy bagnet się najeżał,
Co nie tak stali połyskiem uderzał,
Jak gdyby w szafie był zamknięty leżał;
W takiéj to zbroi i w takiém ubraniu,
Majtek się w nocném ukazał spotkaniu.
„Cóż tam, Ben Bunting! Czyli co nowego?“
Zagadnął Torkwil, gdy poznał żeglarza:
„Oj! rzecze Buntig, wcale nie dobrego!
„Jakiś na morzu okręt nam zagraża.“ —