Strona:Jerzy Lord Byron - Poemata.djvu/545

Ta strona została skorygowana.

O kilka kroków w głębokiém milczeniu
Torkwil swą głowę oparł na kamieniu;
Z ran krew się sączy, lecz najgorsza rana
Och! ta mu była na wewnątrz zadana!
Czoło pobladłe i wklęsłe miał oczy,
Lecz krew, co złote kędziory mu broczy,
Okazywała, że jeśli pobladnął,
To nie z rozpaczy, ale z sił utraty.
Przy nim się Bunting na piasku układnął,
Szorstki jak niedźwiedź, lecz jak brat ochoczy.
Do ran przyłożył zwilgotnione szmaty,
I znów spokojnie dymem się ogarnia,
Z fajki, co przeszło sto bitew przetrwała,
I jak portowéj strażnicy latarnia
Dziesięć tysięcy nocy rozjaśniała.
Czwarty, ostatni w tych rozbitków rzeszy,
Tam i sam chodzi, to kroku przyśpieszy,
Stanie, to krzemyk podniesie, to rzuci,
To oczy ku swym towarzyszom zwróci,
Znów szybko kroczy, znów o kamyk stuknie,
To coś pod nosem pół gwizdnie, pół mruknie,
Pół niespokojny, pół niedbały w duchu,
Stan swój wewnętrzny okazywał w ruchu.
Długi to opis, chociaż w jego treści
Zaledwie czasu pięć minut się mieści,
Lecz w takich minut jednéj drobnéj chwili
Ci ludzie wieki cierpienia przeżyli.

V.

Nareszcie Skajskrep, człowiek krewki, rzutki,
Co nie znał trosków, ni zważał na smutki,
Bardziéj odważny niż stały i baczny,
Wolał śmierć nagłą niźli bój rozpaczny,
Zawołał: God damn! Ten wykrzyknik krótki,
To non plus ultra wymowy brytańskiéj,
Jak Proh Jupiter! Rzymiana pogański;
Włoskie: Per Bacco! a tureckie: Alla!
Przygasłe życie wskrzesza i rozpala.
Pomieszanemu trudno się wysłowić,
A że się Skajskrep tak był zmieszał szczerze,
Jak tylko zmieszać mogą się rycerze,
I że nie wiedział, co i jak miał mówić,