Lezie do morza szukać swéj rodziny,
Ten słonecznego wychowaniec blasku,
A do tak ciemnéj przeznaczon głębiny.
A zresztą wszędzie czarnych skał granity,
Majtkom znak trwogi, a oraz ochrony,
Gdzie może nieraz żeglarz ocalony
Zazdrościł losu swéj nawie rozbitéj.
Ten dziki uchron dziewica wybrała,
Tutaj przed wrogiem skryć kochanka miała;
Wie ona dobrze, jaki skarb tajemny
Przed ludzkiém okiem kryje głaz ten ciemny.
Nim się rozbiegły łodzie, Neuha każe,
Ażeby z łódki Torkwila wioślarze
Przeszli do łodzi, co Chrystjana niosła;
Szybkości nowe dodadzą jéj wiosła.
Wzbraniał się Chrystjan, lecz Neuha z uśmiechem
Wskazując skałę, co z fal się wychyla,
Jemu się każe ratować pośpiechem,
A jéj opiece powierzyć Torkwila,
I łódź przy nowéj mignęła pomocy
Szybko jak gwiazda po błękicie nocy.
Ani jéj w locie prześladowca sprostał,
Z daleka za nią jego statek został.
Teraz ku skale leci pogoń chyża,
Do któréj Neuha z Torkwilem się zbliża;
Pracują wiosłem, Neuhy dłoń choć mała,
Wprawna w żegludze i gdy sił nie skąpi,
Ledwie Torkwila ramieniu ustąpi,
I tuż przed niemi już piętrzy się skała,
Nieubłagana, naga, czarna, stroma,
Wkoło niéj fala zdobyczy łakoma;
A wróg wiosłami namaga raźnemi,
O długość ledwie stu łodzi za niemi.
Już Torkwil pytać zdawał się spojrzeniem:
„Czy takim Nenha ocala sposobem?
Czy to jest miejscem ratunku — czy grobem?
A głaz ten fali nagrobnym kamieniem?
Oboje ręce od wioseł odjęli,
Ona, wskazując na statek złowrogi,