I córkę wroga, swoję ukochaną,
Przez jego plemię w niewolę pojmaną,
Skrył tu bezpiecznie w podmorskiéj zaciszy;
Jak, kiedy wojny przeminęła burza,
On do téj skały swoich towarzyszy
Przywiózł na czółnach, wtém sam się zanurza,
Zniknął we fali i więcéj nie wstaje,
A towarzyszom wszystkim już się zdaje,
Że on oszalał i że już utonął,
Lub, że go może morski wilk pochłonął:
Około skały szukali go długo,
Wreszcie spoczęli, znużeni żeglugą;
W głębokim smutku głowy pozwieszali,
Gdy raptem wstaje bogini wśród fali,
(Tak się zdawało zdumionemu oku)
Roztrąca piany, a tuż przy jéj boku,
Ich rycerz młody dumnie się weseli,
Swą ulubioną, dziewicą topieli.
Jak potém wszyscy w weselnym szeregu,
Trąbili w konchy, wracając do brzegu,
Jak młoda para w dalszym życia biegu
Była szczęśliwą — i czemuż to szczęście,
I im-by przynieść nie miało zamęźcie?
Nie moją rzeczą opisać pieszczoty,
Któremi Neuha w zaciszu téj groty
Skończyła powieść. — Ta miłość serdeczna,
Żywa, a jednak, jak w grobie bezpieczna,
Gdzie jéj pośmiertne lata nie zatarły...
Od lat dwudziestu Abelard umarły,
Gdy Heloizy trupa przy nim kładą,
Wyciągnął jeszcze rękę martwą, bladą,
Tuląc do serca kochanki popioły.
Na zewnątrz groty darmo gwar wesoły
Skalistym brzegom fala wciąż powtarza;
Nikt jéj nie słucha i nikt nie uważa...
Muzyki serca w grocie dźwięczą pienia:
Stłumione szepty i ciche westchnienia.
Lecz ten, co stał się ich wygnania sprawcą,
Chrystjan i jego losu towarzysze,
Och! gdzie są teraz? — Gonią przez fal cisze,
Lecz czyliż morze będzie ich wybawcą?