Strona:Jerzy Lord Byron - Poemata.djvu/558

Ta strona została skorygowana.

Ale na skałę przystęp trudny, stromy,
Co krok zdobywać muszą twierdzę nową,
A między głazów sterczącemi złomy,
Gdzie tylko orzeł zakłada siedlisko,
Chrystjan dla swoich obrał stanowisko;
A wróg, którego stąd strzałami wita,
Spada ze skały, jak muszla rozbita;
Lecz tych, co jeszcze pną się na urwisko,
Dosyć na zgubę owéj garstki dzielnéj,
Choć do schwytania nie dosyć są blizko,
Blizko aż nadto na wystrzał śmiertelny;
A mężna trójca jeszcze broń podnosi,
Chociaż już życie wisiało na włosi,
Jak morska ryba, kiedy połknie wędkę;
Jedne po drugich padły strzały prędkie,
Ale jęk żaden przed wrogiem nie zdradził,
Że już śmiertelnym ciosem dwóch był zgładził.
Chrystjan ostatni ginął — krwią był zlany,
Wróg jeszcze raz go wzywa do poddania...
Żyć już za późno — nazbyt wielkie rany!
Lecz nie za późno jeszcze do skonania!
Choćby dłoń wroga miała zamknąć oczy.
Z nogą złamaną jeszcze wlókł się kawał,
Jak pozbawiony swojéj dziatwy sokół,
Zczerniałe głazy świeżą krwią swą broczy;
Głos go obudził, lub budzić się zdawał,
Raz jeszcze żywszém okiem spojrzał wokół,
Skinął na wroga, który stał najbliżéj,
Nie miał już kuli, strzelbę podniósł wyżéj,
Oderwał guzik od sukni i nabił,
Wymierzył, strzelił i śmiał się, gdy zabił.
Jak wąż się czołgał na szczyt stromy, twardy,
Straszny jak głębia, nad głębią zawisnął,
W tył się oglądnął, obie pięści ścisnął,
I rzucił ziemi pożegnanie wzgardy,
I skoczył w przepaść i tak się rozprysnął
Jak szkło, w kawałki, o twarde granity,
Że już w téj bryle niekształtnéj, rozbitéj,
Ludzkiéj postaci nie dopatrzéć znaków,
Ani nakarmi sępów i robaków,
Czaszki czerepem i skrwawionym włosem,
Co między gęstym czerwieni się wrzosem.