Który-ż wieszcz, lejąc myśli jako w urnę, w słowa,
Na swéj lutni natchnionéj wydzwoni twą chwałę
I przeszłą i obecną — gdy żyje Kanowa,
By tworzyć arcydzieła wzniosie i wspaniałe!
Angljo! moja ojczyzno! ty masz wady, ale
Przecież cię kocham, rzekłem, przybywszy do Kale,
I nie zapomnę tego. — Lubię gadać wiele,
Lubię czasami także śmiechy i wesele,
Lubię nasz rząd, dzienniki, parlamentu spory,
Lubię Corpus habeas na praw naszych czele,
Bardziéj, niż wszystkie kłótnie i bilów rozbiory.
Byle nie nazbyt wielka niech taksa zostanie!
Znoszę kamienne węgle, byle były tanie,
Pije piwo, jem béf-steak, jak go Anglik jada,
Lubię klima ojczyste, kiedy deszcz nie pada,
Co znaczy, przez rok cały dwa miesiące prawie,
Regenta, kościół, króla, co dzień błogosławię;
Co dowodzi, że kocham ojczyznę wogóle,
A tém samém i w każdym najmniejszym szczególe.
Nasze wojska lądowe, floty rozpuszczenie,
Podatek na ubogich, izby przekształcenie
I moje własne — daléj długi narodowe,
Dżdżyste nasze powietrze i rozruchy owe,
Które dla pokazania swobody robiemy,
I bankructwa, o których w gazetach piszemy;
Nieczułość kobiet — wszystkie te drobiazgi małe,
Raz wybaczywszy — wielbię mego ludu chwałę
Świeżo nabytą, i choć w uwielbianiu-m skory.
Wolałbym przecież, aby mniéj działały Thory.
Lecz już wróćmy do rzeczy, gdyż wszelkie zbaczanie
Nudzi i w czytających obudza ziewanie;
Bo mimo swéj grzeczności, nasz czytelnik może,
Nie dzieli mego smaku — a każdy w autorze
Chce doczytać się treści — i to jest, niestety!
Położenie zupełnie trudne dla poety.