Kiedyindziéj napiszę. — Na starość, mój Boże!
Człowiek jest w satyrycznym najczęściéj humorze,
Jak ja teraz — choć starzec stokroć raczéj woli,
Niżeli się pokłócić, naśmiać się do woli;
Lecz kiedy śmiech z zmarszczonych policzków uciecze,
Jeszcze większa ponurość twarz jego powlecze.
O słodka niewinności! o przeczyste mleko!
I ty zbawienna wodo! wy pełne pociechy
Napoje przeszłych wieków szczęśliwszych daleko!
W naszych czasach, splamionych przez mordy i grzechy,
Człowiek wami już nie chce ugaszać pragnienia;
Aleja wam pochwalne będę nucił pienia:
Boże! wróć tamte wieki, tamte powodzenia,
Niech Saturn z urny losów ciągnie dawne gałki,
Tymczasem za ich powrót łyknę haust gorzałki.
Turek gonił oczyma za Laury obrazem,
Z więcéj chrześéjańskim niźli pogańskim wyrazem,
I zdawał się wciąż poić jéj cudnym widokiem.
Jeśliby kiedy duszę można urzec okiem,
Lauraby już zginęła; lecz przeniewierzenie
Nie kaziło jéj serca, bo czuła kobieta
Żywiła w swojéj duszy tak stałe płomienie,
Iż ich zgasić nie mogła turecka lorneta.
Już świtało: ja radzę, by nie czekać końca,
Lecz aby raczéj damy tańczące na balu,
Zawinąwszy się dobrze w tyftykowym szalu,
Wróciły do swych domów przed powstaniem słońca;
Bo gdy służba pogasi i lampy i świéce,
Przy dniu bardzo pobladną świeże kobiet lice.
Kilka uroczystości i balów widziałem,
A na nich aż do końca samego zostałem;
Byłem ciekawy (a w tém nic tak złego niéma),
Która dama bezsenność najlepiéj wytrzyma;
Widziałem tysiąc kobiet, pięknych, w wieku wiośnie,
Na które można dzisiaj spoglądać miłośnie;