Jaki szal! — ty mi go dasz, mój mężu jedyny!
Mówią, że muzułmanin nie jé wieprzowiny?
„Kochanku, źle ci z brodą, bo twa broda kole,
Tylko ją do wieczora nosić ci pozwolę.
Czemużeś jéj nie zgolił? może utrzymujesz,
Że tu zimniéj jak w Turcji? jakże mnie znajdujesz?
Nie prawdaż, że nie wyjdziesz, mój mężu, z pokoju,
Dopóki nie odmienisz dziwacznego stroju!
Bo plotkarze o tobie prawiliby dziwy.
Jakże masz włosy krótkie! jużeś trochę siwy“.
Co Beppo odpowiedział, tego nie wiem wcale,
To pewno, że go morskie wyrzuciły fale
Na brzegi niegdyś sławne warowniami Troi,
A na których tu dzisiaj zgoła nic nie stoi.
Oczywiście, że zaraz został niewolnikiem;
Zasługi mu płacono chlebem i pejczykiem,
Aż uciekł do korsarzy sąsiedniego beja,
I tam przystał za łotra, zbójcę i złodzieja.
Sturczył się i zbogacił zbójeckim zwyczajem,
Lecz niesłychanie tęsknił za rodzinnym krajem.
Raz będąc sam na wyspie, jak Robinson jaki,
Najął hiszpańską nawę z transportem tabaki,
Która do Korfu biegła, jak z depeszą poseł,
Bo ją dwanaście szybko popychało wioseł.
Aż nagle u przylądka Zielonéj Nadziei,
Cisza trzy dni wstrzymała kamrata złodziei.
Z Korfu na innym statku płynął z bagażami,
Udawał, że był Turkiem, handlował szalami;
Tak uszedł, bo gdyby lud poznał renegata,
Nie wymknąłby się żywcem poczciwy brat-łata.
Więc przybył do Wenecji wesoło i zdrowo,
Objąć żonę, majątek, i ochrzcić się nowo.