Nie wrzał z nią ogniem, nie odczuł tęsknoty?
Moc Dawidowa to pieśń, nie tron złoty.
Ona sławiła królów naszych czyny,
Lub brzmiała hymnem ku chwale Jehowy,
Radość wstrząsała góry i doliny,
Wyniosłe cedry chyliły swe głowy,
Aż pieśń wróciła w swój kraj lazurowy.
I odtąd ton jéj dla ziemi zaginął,
Chyba pobożność, lub miłość, jéj dziecię,
Podniecą ducha, by skrzydła rozwinął,
Zasłuchan w dźwięki z nieb, tonąc w snów świecie,
O sny, co z brzaskiem dnia już nie pierzchniecie!
O, gdyby wiedziéć, że po skonie,
W świecie wzniesionym nad nasz kres,
Miłość namiętnie w sercach płonie
I w oczach nieznających łez! —
Ileż upojeń świat ów błogi,
Ileby czaru miał dla dusz!
Świat, gdzieby ziemskie łzy i trwogi
Pochłaniał blask wieczności zórz!
Tak musi być: — nie samolubną
Jest trwoga, co u śmierci bram
Każe się życia przez toń zgubną
Ostatnich ogniw chwytać nam.
Wierzmy! Tam będziem się weselić,
Ze źródeł wiecznych społem pić,
I serce z sercem radość dzielić,
I duchem w duchu wieki żyć!
Wzgórza Judei gazela dzika
Przebiega stopy chyżemi,
Wolno z każdego pić jéj ponika,
Co tryska z téj świętéj ziemi:
Powietrznéj stopie, dumnéj źrenicy
Nikt nie zakreśli granicy.
Ognistsze oczy, lżejszych stóp loty
Izrael widział w swym kraju;