Gwiazdo melancholiczna, ty, bezsennych słońce,
Co przez łzy nam zdaleka ślesz swe światła drżące
I ujawniając ciemność, nie rozpraszasz cienia,
O jakżeś ty podobna do szczęścia wspomnienia!
∗ ∗
∗ |
Tak świeci przeszłość nasza, to zgasłych dni zorze,
Która się nam promieni, lecz grzać już nie może;
Nocy pochodnio, zna cię boleść czuwająca:
Widnaś, lecz ach daleko! ach, chłodna... choć lśniąca!
Jeślibym fałsz miał w sercu, jakeś mię osądził,
Czyżbym od Galilei zdala wiecznie błądził?
Wszak dość wyrzec się wiary, bym po wszystkie czasy
Starł klątwę, którą ty zwiesz zbrodnią mojéj rasy.
Jeśli złość nie zwycięża — więc pan ci łaskawy!
Jeśli grzech piętnem niewoli — tyś wolny, więc prawy!
Jeśli tułacze ziemscy i u nieb podwoi
Wyklęci — żyj w twéj wierze — ja chcę umrzéć w mojéj.
Dla niéj — cokolwiek dałbyś — jam więcéj postradał,
Wié to Bóg, co dopuszcza, byś ty szczęściem władał!
W Jego ręku nadzieje, serce me — tyś w swoje
Wziął kraj, życie — bierz: przy Nim ja o to nie stoję.
Maryamno, krwawi się i miota
Serce, co twą przelało krew:
W krwi zgasła mściwość, a zgryzota
I boleść zastąpiły gniew.
Gdzieś ty? nie słyszysz?... Duch znikniony,
Gdyby skarg gorzkich słuchać mógł,
Przez ciebie byłbym rozgrzeszony,
Choćby odrzucił mię sam Bóg.
Więc niéma jéj? Więc zazdrośnego
Mogliście szału słuchać wy?
W niéj siebiem skazał ja samego:
Ten mściwy miecz nademną drży.