Lecz tyś już trup, moja miłości
Zabita! Próżny zaklęć głos;
Twój duch gdzieś w wyższych sferach gości,
Gdy gardząc życiem żyć — mój los.
W grobie wspólniczka méj korony
A z nią wraz szczęścia mego świat;
Przez nią z pnia Judy kwiat strącony,
Co dla mnie tylko kwitnął rad.
Jam zbrodniarz! Dla mnie żar piekielny,
Ten wiecznych zgryzot w sercu wąż;
Mąk słusznych ogień nieśmiertelny,
Co trawiąc wszystko sam trwa wciąż!
Z ostatnich wzgórz, skąd jeszcześ dla oka widomy,
Jam patrzał, o Syonie, gdyś padł pod miecz Romy:
Zaszło ostatnie słońce twe, a me spojrzenie
Odbiło stosu twego pogrzebne płomienie.
Szukałem twéj świątyni i méj strzechy nizkiéj,
Na chwilę o niewoli zapomniałem blizkiéj;
Jednom dojrzał — Przybytek twój płonął pożogą:
Spojrzałem na me dłonie — skute — mścić nie mogą.
Ach, z tych wzgórz — dzisiaj świadków strasznego widoku,
Ileż razy na gród ten patrzałem o zmroku,
Kiedy ostatnich blasków zachodu odbicie
Skrzyło się na świątyni i na góry szczycie.
Dziś — z tychże samych wyżyn źrenica patrząca
Nie mogła dostrzedz blasków zachodniego słońca!
Och, czemu mi nie zabłysł zygzag piorunowy!
Czemu grom nie padł z niebios na zdobywców głowy
Lecz świątyni Jehowy obcy nie znieważy,
Gdzie Pan miał tron — poganin nie wzniesie ołtarzy;
Lud rozproszony, gnany w poniżeniu srogiem,
Ciebie tylko czci, Ojcze, Tyś jeden mu Bogiem.
U wód Babilonu siedliśmy ze łzami,
A ten czas okropny w pamięci nam stał,
Gdy wróg, brodząc we krwi pod grodu bramami
Szturmem święte mury Jeruzalem brał,