Była to właśnie ramazanu pora,
Co na dzień cały nakłada pokutę;
Lecz gdy przeminął długi zmierzch wieczora,
Życie zawrzało, jak z więzów wyzute;
Panować jęły znów biesiady sute —
Czerń sług wciąż w ruchu, zgina się zastawa;
Balkony puste, jak gdyby zepsute,
Za to w pokojach ciżba, gwar i wrzawa;
To z paziem, to znów z jakimś niewolnikiem sprawa.
Tu głos kobiety nie zadźwięczy uszom;
Odcięta, w kwefie, pod osłoną straży,
Jednemu ciałem oddana i duszą,
Więziona w klatce, o wyjściu nie marzy.
Ku swemu panu miłością się żarzy,
Szczęśliwsza jeszcze w swéj trosce matczynéj.
(O święta trosko, cóż ciebie przeważy!)
Sama téż losem kieruje dzieciny,
U łona, które nie zna innych żarów winy.
W komnacie, bitéj marmurem, gdzie z środka
Strumieniem w górę tryska woda żywa
A z nią się wokół leje świeżość słodka,
Gdzie miękkość sofy do spoczynku wzywa,
Ali, mąż boju i grozy, spoczywa.[1]
W tych jego rysach zoranych latami,
Jakaś czcigodna szlachetność pokrywa
Łagodniejszemi dzisiaj promieniami
Stek czynów, co tam drzemiąc, hańbi go i plami.
Nie to, że siwéj nie są godne brody
Żądze, młodzieńczéj odpowiednie chwili:
Miłość lat nie zna — Hafis dał dewody
I piewca z Teos, a prawdę nucili —
Zbrodnia, szydząca, gdy głos cierpień kwili,
A która starcom jak najmniéj się godzi,
Kły jemu dała tygrysie; a czyli
Tak się nie dzieje, że krew z krwi się rodzi;
A co się z krwi poczęło, jeszcze krwawszém schodzi?[2]
- ↑ W liście do matki, pisanym w tym samym czasie, Byron tak opisuje przyjęcie swe u Ali-Baszy: d 12 października wprowadzony byłem do Ali-Baszy. Byłem w perskim mundurze sztabowca, przy niezwykle wspaniałéj szabli etc. Wezyr przyjął mnie w obszernéj komnacie, posiadającéj marmurową posadzkę; w środku biła fontanna, naokół sali stały szkarłatem pokryte otomany. Przyjął mnie stojąc (niezwykła to u muzułmanina grzeczność), a potém posadził mnie obok siebie po prawéj ręce. Pierwszym jego pytaniem było, dlaczego w tak młodym wieku kraj swój opuściłem. Następnie oświadczył mi, że konsul angielski, kapitan Leake, powiadomił go, że z znakomitéj pochodzę rodziny; mówił, że chciałby méj matce wyrazić swą cześć, którą ja ci niniejszém w imieniu Ali-Baszy składam. Powiedział mi daléj, że znakomitość pochodzenia mego nie ulega żadnéj wątpliwości, ponieważ małe posiadam uszy, kędzierzawe włosy i drobne, białe ręce. Wyraził się, abym, dopóki tu bawię w Turcyi, uważał go za ojca, gdyż on chce się ze mną obchodzić jak z synem. I w saméj rzeczy traktował mnie jak dziecko, posyłając mi to migdały, to sorbety, to owoce i słodycze ze dwadzieścia razy na dzień...“ Hobhouse, towarzysz podróży Byrona, przedstawia Ali-Baszę jako człowieka nizkiego wzrostu, nie więcéj jak pięciu stóp i pięciu cali wysokości i mocno otyłego, posiadającego przyjemną, okrągłą, piękna twarz i żywe, niebieskie oczy „człowieka bez zwyczajnéj u Turków ociężałości.“ Doktór Holland porównał duszę Alego, wyglądającą z pod zwykłéj powierzchowności, z ogniem ukrytym w zimnym, polerowanym kamieniu. Ten sam doktór, wróciwszy w r. 1813 z Albanii, przywiózł Byronowi list od Ali-Baszy, pisany po łacinie. Poeta opowiada, że „rozpoczynał się od słów excellentissime nec non carissime“ i że mu pomiędzy innemi doniósł Ali, jak „ostatniéj wiosny zdobył nieprzyjazne sobie miasto, w którém przed laty załoga bułgarska obeszła się z jego matką i siostrą w sposób niegodziwy. Po wzięciu miasta, kazał Ali wszystkich pozostałych przy życiu mieszkańców, nie wyłączając dzieci i niemowląt wsadzić na okręt o sześciuset tonach wagi i wysadzić w powietrze. Tyle o „moim najdroższym przyjacielu.“
- ↑ Los Alego był takim właśnie, jak to poeta powyżéj przepowiedział: zamordowano go w lutym 1822; głowę posłano do Konstantynopola i zatknięto nad bramą Seraju. Ponieważ imię Alego narobiło w Anglii dużo hałasu, ze względu na jego stosunki z Tomaszem Maitlandem, a może więcéj jeszcze z powodu powyższych stanc lorda Byrona, znalazł się w Konstantynopolu spekulant, który chciał nabyć głowę i wysłać ją do Londynu któremuś z przedsiębiorców widowisk; atoli zamiarowi temu zapobiegł pietyzm starego sługi Baszy, który katowi zapłacił sumę znacznie większą i głowie swego pana godziwy sprawił pogrzeb. Przyp. wydaw. Czajlda Harolda (Londyn u Johna Murraya 1837).