Z upodobaniem i bez żadnéj wzgardy
Spoglądał Harold, stanąwszy na boku,
W obraz zabawy niewinnéj, acz twardéj:
Jakaś niezwykłość była w tym widoku;
Ten barbarzyńców szał, nie bez uroku,
Ta gra płomieni na obliczu dzikiem,
Te szybkie ruchy, ognie w ciemnem oku,
Włos spadający kędziorów bezlikiem,
Do wtóru pieśń pół-nutą a na poły krzykiem:[1]
Twój bęben, doboszu, doboszu ty mój!
To radość walecznych, to rozkaz na bój!
Na znak twój od razu ślą synów, jak mur,
Chimarja, Illirja i Suli z swych gór.[2]
Od wszystkich mężniejszy suljocki jest człek,
W téj guni włosistéj, w koszuli, jak śnieg;
Już wilkom i sępom swe stado on zdał
I pędzi w doliny, jak potok ze skał.
Czyż wrogom przebaczy Chimaryji syn,
Gdy druhom zapomnieć nie może ich win?
Hej! strzelbo, nie chybiasz, gdy mścić się ty chcesz,
Pierś wroga to cel jest najlepszy, więc mierz!
Macedonji dziatwa niezwalczon to huf:
Jaskinie swe rzucił i rzucił swój łów!
Na szarfach czerwonych czerwieńsza tam ciecz,
A wojny nie koniec, a w ręku drży miecz!
A korsarz pargijski, co uczy wśród mórz
Płód Franków, jak miłym zbójecki jest nóż,
Porzuca na brzegu swe wiosło i pram
I łupy zdobyte zaciąga do jam.