Ten niech się zbliża ku tym świętym błoniom,
W pokoju mierzy czarowne pustynie,
Ale niech chciwą nie niweczy dłonią
Onych zabytków, co i tak w ruinie,
Bo nie w tym celu wzniesiono świątynie;
Niechaj to uczci, co czciły narody,
A wtedy hańba na kraj nasz nie spłynie,
Ty zaś w téj ziemi, która wiek twój młody
Karmiła, znajdziesz życia i miłości gody.
A ty, coś schlebiał pieśnią swojéj dumie,
Wysnutą z lutni, co tak mało waży,
Pomnij, że głos twój rychło przebrzmi w tłumie
Wrzaskliwych doby ostatniéj pieśniarzy:
O zwiędły wawrzyn ich rój się nie swarzy —
To nie dla ducha, który przestał miewać
Czucie dla chwalby i nagany wrażéj,
Gdy zgasły serca, co mogły ogrzewać...
Dziś kochać niéma kogo, a więc komu śpiewać?
Zbyt prędko uszłaś, miłowana, miła!
Coś mi swą młodość z miodem sercem dała,
Czegoby inna dla mnie nie zrobiła!
Coś mną niegodnym gardzić nie umiała!
Czém dzisiaj byt mój, gdyś ty być przestała?
Nikt nie powita wędrowca, gdy wróci!
On płacze doby, która się rozwiała:
Po co tu była, gdy dziś serce smuci?
A jemu po co wracać, gdy znów dom swój rzuci?
O miłująca, miła, miłowana!
Ten ból jak ciężar swój na przeszłość składa!
Jak lgnie do owych wspomnień moja rana!
Lecz czas pamięci twojéj cios swój zada.
Wszystko mi wzięła, śmierci, twoja zdrada,
Matkę i druha i więcéj, niż druha:
Strzał twój, jak wówczas, nigdy tak nie pada,
W trop za boleścią biegła boleść głucha
I kradła rozkosz życia, która tak jest krucha.