znaną, aniżeli wnętrze Ameryki. Okoliczności, o których wspominać nie warto, zawiodły Hobhousa i mnie do téj ziemi, zanim zwiedziliśmy drugą część państwa Otomanśkiego. Oprócz majora Leake’a, rezydenta rządu w Joaninie, żaden téż Anglik nic dotarł poza stolicę do wnętrza kraju — tak mnie przynajmniéj pan ten zapewniał. Ali-Pasza prowadził w tym czasie (w październiku 1809) wojnę z Ibrahimem-Baszą, i zapędził go do Beratu, silnéj fortecy, którą właśnie oblegał: po przybyciu naszém do Joaniny, zaproszeni zostaliśmy do Tepalenu, rodzinnego miejsca i ulubionego jego wysokości zamku; ponieważ gród ten oddalony jest od Beratu tylko dzień, przeto wezyr urządził sobie tu swoję główną kwaterę. Po krótkim pobycie w stolicy, udaliśmy się do tego miasta, ale pomimo pośpiechu i wszelkich dogodności, oraz opieki jednego z sekretarzy wezyra, potrzebowaliśmy z powodu deszczów dziewięciu dni do odbycia podróży, która z powrotem zabrała nam zaledwie dni cztery. Po drodze minęliśmy dwa miasta, Argyrocastro i Libochabo, nie wiele co mniejsze od Janiny. Żaden téż pędzel, ani żadne pióro nie zdoła oddać piękności widoków, jakie nam się przedstawiły w pobliżu Zicy i Delwinachi, wsi, leżącéj na granicy Epiru i właściwéj Albanii.
O Albanii i jéj mieszkańcach nie będę się rozwodził, uczyni to daleko lepiéj mój towarzysz podróży w dziele, które zapewne ukaże się prędzéj, niż moje uwagi, nie chcę więc go uprzedzać. Atoli kilka uwag było niezbędnych dla objaśnienia mego tekstu. W Arnautach, czyli Albańczykach uderzyło mnie głównie to, że są niezwykle podobni do mieszkańców gór szkockich zarówno w stroju, jak i postaci i obyczajach. I góry ich wyglądają tak samo, jak góry Kaledonii, tylko, że tamte łagodniejszy mają klimat. Ich płaszcze chociaż białe, ich chude, ruchliwe postacie, ich narzecze brzmiące z celtycka, a nawet ich wszystkie obyczaje, przypominały mi żywo państwo Morwena. Niéma narodu, któregoby sąsiedzi tak nienawidzili i tak się bali, jak Albańczycy; Grecy nie uważają ich za chrześcijan ani Turcy za muzułmanów; rzeczywiście tworzą oni mieszaninę obu wyznań, a właściwie nie należą ani do tych, ani do tamtych. Obyczaje mają zbójeckie, wszyscy téż są uzbrojeni; Arnauci w szalach czerwonych, Czarnogórcy, Chimaryoci i Gegelowio są zdradliwi; inni nie wiele się od nich różnią, ani pod względem stroju, ani charakteru. Opierając się na dawném doświadczeniu, mogę ich tylko pochwalić. W podróży do Konstantynopola oraz innych okolic Turcyi, towarzyszyło mi dwóch Albańczyków, jeden „niewierny“ i jeden muzułmanin, i rzadko znajdziemy ludzi, którzy by równie byli wierni w niebezpieczeństwie, albo niestrudzeni w usługach. Niewierny zwał się Bazylim, muzułmanin zaś derwiszem Tahirim: pierwszy z nich był w wieku średnim, drugi zaś liczył mniéj więcéj tyle lat, co ja. Bazyli miał od Alego baszy rozkaz usługiwania nam; derwisz zaś był jednym z pięćdziesięciu ludzi, którzy towarzyszyli nam śród lasów Akamanii, do brzegów Achelousa i daléj aż do Messolanghi w Etolii. Tam wynająłem go sobie do posług i nie miałem ani chwili powodu żałowania tego.
Kiedym w r. 1810, po wyjeździć przyjaciela mego, Hobhousa, do Anglii, leżał w Morei chory na febrę, ludzie ci uratowali mi życie w ten sposób, że odstraszali odemnie mego lekarza, grożąc mu śmiercią, jeżelibym w pewnym czasie nie wyzdrowiał.
Temu pocieszającemu zagrożeniu, mającéj nastąpić karze, oraz wzdraganiu się wypełniania przepisów d-ra Romanelli’ego zawdzięczam, że wyzdrowiałem. Ostatniego sługę angielskiego zostawiłem w Atenach; tłómacz mój był tak samo chory jak ja, ale ci biedni Arnauci pielęgnowali mnie z pieczołowitością, która uczyniłaby zaszczyt wszelkiéj cywilizacyi. Mieli oni różne przygody; zwłaszcza muzułmanin, derwisz, który był niezwykle pięknym mężczyzną, popadał w zatargi z żonatemi mieszkańcami Aten, tak, że pewnego razu wpadło do mego klasztoru czterech Turków, skarżąc się, że człowiek ten uprowadził z łaźni kobietę — którą nawiasem powiedziawszy kupił sobie, — co się sprzeciwiało panującym tam obyczajom. Ale i Bazyli uchodził śród swych współwyznawców za człowieka wielce
Strona:Jerzy Lord Byron - Poemata.djvu/94
Ta strona została przepisana.