Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.
I
JÓZEK Z POD RÓŻNIATOWA I LORD KITCHENER

Były to czasy bardzo odlegle, czasy mej wczesnej młodości, kiedy jedyną kobietą, która mi się podobać mogła, była ta zza szyby wystawowej w magazynie mód i kiedy mi się jeszcze każdy koń podobał, byle był „duży“.
Nie brakło mi „dużych“ koni. Rodzice moi nie bawili się ze mną w ceregiele — jako 5-ciolatka sadzali na rosłe trzylatki, kucami pogardzając. Ilość kozłów, które machnąłem z konia, przechodzi w liczby już astronomiczne, nie do ustalenia, a sińców na ciele miałem tyle, że wyglądałem stale jak pantarka.
Zdrowo było. Podobnoś już w powijakach, byłem brany przez ojca na konia, ku ogólnemu wzburzeniu ciotek, babek no i mamki. Przy chrzcie świętym, wlał mi ktoś tyle szampana w dziobek, że spałem potem trzy doby ponoś jak