Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.

anioł. Znacznie później dopiero miałem się dowiedzieć, kto był tym szlachetnym dystrybutorem szampana i wynalazcą znamienitego systemu na krzykliwe bębny.
Wszędzie się powinno ten system stosować. Łatwiej jest przedewszystkiem dostać dobre, zdrowe wino, niżli dobrą i zdrową mamkę — po drugie bęben, dostawszy mleka, wrzeszczy jak opętany, zresztą zupełnie słusznie! — zaś po winie śpi anielsko, zadowolony, nikomu nie przeszkadzając. A po trzecie: czego się Jaś nie nauczy, tego i Jan już nie potrafi… A w końcu — wchodzą tu takie w grę kwestje pedagogiczne. Dlaczego chłopaka przyzwyczajać od maleńkości do najniższej kategorji kobiet — bo ostatecznie mamka, to kobieta dająca się za pieniądze i uprawiająca prawie zawsze „nieślubny“ proceder — zamiast przyzwyczajać go do najwyższej kategorji win?! Z punktu widzenia pegagogji: horrendum!
Mnie wino wyszło na dobre. Miałem poczucie jego ceny w sobie i wogóle setki wtedy przedmiotów miało przesadną nawet może dla mnie wartość. Piękna, nowa, chrzęszcząca trenzla — mój Boże! pachnąca skórą, lub wędzidło, o niklowych „kołach“ przy pysku jak koła młyńskie! albo packtasza przy siodle, wypchana ile sił scyzorykami, pilnikami, sznurkami, rzemieniami: skarby Golkondy, czy innej królowej Bony, to guzik i fiume.
Nic się nic dziwiłem, kiedy razu pewnego w zi-