Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

Żaden koń nie mógł tu wyłamać — dlatego wszystkie skoczki Scazighiny były znane, jako najniezawodniejsze i najlepsze. Wśród kwiatów, któremi udekorowane były loże, wśród najpiękniejszych pań z wielkiego świata i — bywało często z półświatka, wśród najzawrotniejszych czardaszy, rżniętych od ucha przez kapelę cygańską, wśród gęsto wychylanych kielichów szampana — trenowano i ujeżdżano konie, które szły potem w szeroki świat, zdobywając jedną nagrodę za drugą.
Jakich rozmiarów była ta rajtszula, niech objaśni fakt, że gdy wojna zniszczyła w Przewożcu i pałac i wieżę, pozostawiwszy tylko stajnie i rajtszulę, to w tej ostatniej mieszczono odtąd całoroczny zbiór zboża z dużego majątku i cały martwy inwentarz, wraz z lokomobilami, młocarniami, żniwiarkami ect. To wszystko było zamykane jedną bramą na klucz. Zaimponowała mi poraz drugi ta rajtszula, kiedy ją po wojnie zobaczyłem, w jej nowej, wielce przyziemnej roli, ale — wyznaję, smutek ścisnął mi serce. Echa. grały mi w niej wciąż rżeniem koni, podobnych marzeniu — śmiechem najśliczniejszych pań, którym niech Bóg przebaczy tiurniury — upojeniem przeciągłych melodji węgierskich i wiedeńskich walców… Jakoś mi się pomieścić we łbie nie chciało, że zsypuje tu skromnie pszenicę, groch i kukurydzę i ustawia pod rząd rydle i młynki, a co najważniejsze, że ten siwawy pan, który stoi