Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

ustają, skacze więc Sladerok, ciągle z kłusa, trzy płoty i kłusem dochodzi do mety.
To był ostatni jego wyścig. Miałem dość, sprzedałem go rządowi na reproduktora. W roku 1890 byłem z moją stajnią w Budapeszcie. W restauracji, w nocy, podchodzi do mego stołu śp. hr. Rudi Baworowski z Kopyczyniec, wielki znawca koni i sportu. Polak, ale urodzony z Niemki (hr. Hardegg), wychowany zagranicą, więc słabo językiem rodzinnym władający:
— Jutro będziesz musiała konia kupić w trzecim biegu sprzedażnym dla dwulatków. Ten koń barona Uechtritza, ona jest oceniona drei Tausend Gulden, dla niskiej wagi — możesz dala za niego 12.000 guldenów. Ja słyszał w Jockey Klubie rozmowę Apponyego z Uechstritzem — oni wysoko się założyli i mają zamiar konia odkupić.
Istotnie nazajutrz rusza w trzecim sprzedażnym biegu Pittypalaty, piękny, gniady ogier, po Veisenknabe od Kallu. Wierząc ślepo Baworowskiemu, mimo że zasadniczo wówczas nie grywałem w totalizatora, zakładam się u booków na 2000 guldenów. Przyjmowali zakłady 5 : 1 (potem spadły na pari). Koń wygrał prześlicznie, a że w Peszcie licytacja szła piorunem, więc w parę minut, byłem już właścicielem Pitypalaty, za śmieszną sumę 3050 guldenów.
Jeszcze nie odprowadzili konia do stajni, kiedy wpada zziajany, promieniejący szczęściem bar. Uechstritz, który w zakłady na swego konia, te-