Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.

wa się wikłała. Znaliśmy ją wszyscy, gdyż stale bywała z Batthyanym w naszem gronie, składającem się zazwyczaj z hr. Paara, księcia Fürstenberga, Rodakowskiego, hr. Adama Zamoyskiego i tegoż księcia Schwarzenberga. Pamiętaliśmy taką scenę: baron Rosenstock, który wygrywał wtedy miljony na giełdzie, potentat, zapytał Dory, która wyjątkowo była tego dnia z nami sama, bez Batthyanyego, czy może odprowadzić ją do domu i czy ofiaruje mu u siebie kieliszek koniaku.
— Owszem, panie baronie, odpowiedziała zimno Dora. Proszę bardzo, ale zwracam uwagę, że jeden wieczór u mnie, to kwestja 50.000 guldenów.
— Tembardziej, droga pani. Jedziemy.
I pojechali. Nazajutrz pytamy się Dory jak było z Rosenstockiem?
— A nic. Dziwny człowiek. Odprowadził mnie, wypił u mnie kieliszek koniaku, położył na stół czek na 50.000 guldenów i wyszedł.
Śmiejemy się.
— Jakto?! i nic więcej?!
— Nic. Ale to doprawdy nie moja wina…
I ta właśnie Dora, u której kieliszek koniaku, bez dodatków, kosztował 50.000 guldenów, znikła z horyzontu z młodym Schwarzenbergiem, który zostawił w kraju przeszło miljon guldenów długów. Stary książę, wściekły na syna, ogłosić kazał natychmiastową licytację jego stajni wyścigowej.
Sprzedany jeden folblut, drugi, dziesiąty, w koń-