Zakazali mi surowo o niej pisać. Powiedzieli, że końskich ogonów piewca, jestem zamało „subtelny“, aby rozumieć (jak mówi Poznaniak) „takie cuś“.
Ale że owoc zakazany najbardziej nęci, będę mówił o RODZYNCE, dodając, że o ile pamiętam z wykładów biblijnych w Chyrowie, owocem zakazanym nie była wcale rodzynka, tylko jabłko.
Między nami mówiąc, dziwni ludzi byli ci państwo Adamowie w Raju, żeby o jabłka robić tyle kramu. Zresztą na pewno w tekście biblijnym zaszła pomyłka i to był grappe fruit, dotychczas w Palestynie hodowany i z tej racji niewątpliwie tak namiętnie u nas obecnie forsowany przez wybrany naród. Jabłek w Palestynie nie było i niema.
Mnie wszystko jedno. Owoców nielubię, jedynie chyba winogrona i to… po fermentacji, a jeżeli chodzi o czcigodnych patrjarchów, to znacznie wyżej stawiam poczciwego Noego, od tamtych amatorów jabłek. Nietylko dlatego, że popijał morowo, ile że się zamknął na widok wody, na cztery spusty, na 40 dni. To rozumiem!